piątek, 8 sierpnia 2014

Nowe opowiadanie...

Wow, wróciłam tu. Na razie tylko po to, aby dodać link do nowego bloga, ale planuję od nowa napisać pierwsze kilkanaście rozdziałów tego opowiadania...
Nowy blog:
http://whatever-people-say-jb.blogspot.com/

niedziela, 2 marca 2014

Epilog...

Trzymając się za ręce, szli pustą drogą, wśród zielonych drzew i kolorowych kwiatów. Ich palce były idealnie ze sobą splecione, jakby miały się już nigdy nie opuścić.
-Mówiłem, że nam się uda. - powiedział cicho szatyn, gładząc wierzchem dłoni policzek swojej siostry, a jednocześnie dziewczyny. - Mówiłem, że będziemy szczęśliwi.
-Tu jest piękniej niż tam, niż na ziemi. - wyszeptała poruszona blondynka.
Zatrzymali się na chwilę aby złączyć swoje usta w krótkim, lecz namiętnym pocałunku.
Ruszyli dalej, nie wiedząc, dokąd prowadziła kręta droga.
Po chwili ujrzeli w oddali starca, mężczyznę z białą brodą, siedzącego na kamieniu. Podeszli do niego, uśmiechając się delikatnie.
-Witajcie. - w powietrzu rozbrzmiał jego głos. - Witajcie w mojej krainie, w moim świecie.
Zakochani przywitali się z nim, stojąc w swoich objęciach.
-Doszliście już tutaj, dlatego teraz czeka was wybór. Najtrudniejszy wybór. - spojrzał na nich znacząco.
Justin i Maja spojrzeli na kilka, rozchodzących się na boki, dróg. - Musicie zdecydować, w którą stronę chcecie pójść. Pierwsza droga zaprowadzi was do życia z tamtego świata. Wrócicie na ziemię, aby żyć tak, jak dawniej. Wśród swojej rodziny, przyjaciół, bliskich... - starzec przez chwilę wpatrywał się w odległą przestrzeń, po chwili przenosząc wzrok na drugą drogę. - Idąc w tym kierunku spełnią się wasze najskrytsze marzenia. O co tylko poprosicie, zostanie spełnione. - wskazał dłonią, kiwając lekko głową. - Trzecia droga prowadzi do życia w bogactwie. Będziecie tam mieli wszelkie dobra materialne.
Maja i Justin wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
-A dokąd prowadzi czwarta droga? - spytał szatyn. - Dlaczego o niej nie opowiedziałeś?
Starzec uśmiechnął się, mocniej ściskając w dłoniach drewnianą laskę.
-Nie opowiedziałem wam o czwartej drodze, ponieważ jeszcze nikt jej nigdy nie wybrał i wątpię, że kiedykolwiek ktoś uda się w tamtym kierunku.
-Dlaczego? Dokąd prowadzi? - blondynka zmarszczyła brwi ze zdezorientowaniem.
-Idąc czwartą drogą dojdziecie do polany, na której nie ma nic, prócz trawy i kwiatów. Będziecie tam tylko i wyłącznie wy i wasze uczucia. Żadnych dóbr materialnych, żadnych innych ludzi. Nikt nie wybrał tej drogi, ponieważ każdy ma pewien określony, najważniejszy punkt w swoim życiu. W tamtym miejscu, nie ma nic, oprócz was...
W tym samym momencie na ustach Mai i Justina rozkwitły uśmiechy.
-Właśnie po to tu przyszliśmy. Żeby już nikt nas nie osądzał, żebyśmy już zawsze mogli być szczęśliwi. - szatyn spojrzał z miłością na swoją dziewczynę. - Wybieramy czwartą drogę. Chcemy być razem, nic innego nie jest nam potrzebne.
-Jesteście pierwszymi i, jak podejrzewam, ostatnimi ludźmi, którzy wybierają tę drogę. Dlatego będziecie mogli być razem, pomimo tego, że jesteście rodzeństwem, mimo tego, że ty... - spojrzał na szatyna. - Zabiłeś wielu ludzi.
Chłopak spuścił głowę, czując, jak dziewczyna ściska uspokajająco jego dłoń.
-Będziecie mogli być szczęśliwi, kochać się ze sobą i nie martwić się problemami. Udowodniliście, że miłość jest silniejsza niż śmierć. Chcecie być razem, bez względu na wszystko. Bądźcie ze sobą szczęśliwi. - dodał, po czym uśmiechnął się do nich, uderzył drewnianą laską o ziemię i rozpłynął się w powietrzu.
Maja i Justin, wtuleni w siebie, podążali czwartą drogą, aż doszli do ogromnych, białych drzwi. Chłopak złapał za klamkę i przepuścił dziewczynę, wchodząc zaraz za nią.
Przenieśli się do krainy, w której nie liczy się nic, poza szczęściem i miłością. Spojrzeli na siebie z uwielbieniem. Szatyn wplątał palce w jej włosy, opierając swoje czoło o czoło blondynki.
-Już zawsze będziemy razem... - szepnął w jej usta.
-I nikt nam tego nie zniszczy... - dodała, po czym złączyła ich wargi, na wieczność...
***
"Kiedy osiągniemy w życiu pewien punkt, zawsze gdzieś będą ludzie, którzy tylko czekają na nasz upadek, a wtedy tylko grawitacja będzie w stanie ściągnąć nas w dół. Czasami po prostu musisz wziąć sprawy w swoje ręce i... polecieć."
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Eh... Tym oto epilogiem kończę moje pierwsze opowiadanie. Od tego zaczęła się moja przygoda z pisaniem. Wątpiłam w ogóle, że coś z tego wyjdzie. Tak właściwie, to zaczęłam pisać to opowiadanie, ponieważ cholernie mi się nudziło, kiedy czekałam na rodziców w samochodzie. No i jakoś tak wyszło, że postanowiłam pisać dalej, ale bardziej dla zabawy. W końcu, kiedy zdecydowałam się zacząć publikować to opowiadanie, zaczynałam na blog.onet.pl
Hahahaha, jak teraz patrzę, "dużo" pisałam przez  "rz" xD
Na bloggera przeniosłam się tylko i wyłącznie ze względu na szablon, który uwiódł mnie od pierwszego wejrzenia, ale teraz widzę, że tutaj jest dużo lepiej.
Jejku, koniec tej mojej przemowy, w końcu czas na konkrety...
DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM Z CAŁEGO MOJEGO MAŁEGO SERDUSZKA, ZA TO, ŻE BYLIŚCIE ZE MNĄ, CZYTALIŚCIE TE MOJE STARANIA I ZA KAŻDYM RAZEM PODNOSILIŚCIE MNIE NA DUCHU.
I WIECIE, ZA CO JESZCZE DZIĘKUJĘ? ZA TO, ŻE NIE SPOTKAŁAM SIĘ Z ŻADNYM "HEJTEM", CHOCIAŻ BYŁAM NA TO PRZYGOTOWANA.
KOCHAM WAS ANIOŁKI MOJE I ZAPRASZAM NA INNE MOJE OPOWIADANIA.
MAJA I JUSTIN MÓWIĄ "PAPA" ;-*
Mój ask:
ask.fm/Paulaaa962 

sobota, 1 marca 2014

Rozdział 50...


Szatynka założyła na siebie czarną sukienkę i podeszła do swojego chłopaka. Brunet przełożył delikatnie jej włosy na jedną stronę, a następnie zapiął zamek, gładząc ją po plecach.

-Kochanie, nie płacz. - wyszeptał, obejmując jej ciało ramionami. Wtulił ją w siebie, ponieważ wiedział, że ona teraz potrzebuje tego najbardziej.
-Nie potrafię. - odparła, oplatając go rękoma w pasie. Ułożyła głowę na jego klatce piersiowej, a po jej policzkach spływały łzy. Od kilku dni, cały czas płakała.
Rodzice Abby pozwolili nawet Austinowi, aby został z ich córką. Był przy niej przez cały czas. Rano, kiedy otwierała załzawione powieki, w południe, kiedy siedziała na łóżku i wpatrywała się w zdjęcie swojej przyjaciółki, a także wieczorem, kiedy kładła się spać. Wiedział, że nie może jej teraz opuścić choćby na minutę. Lecz najcięższym dla niego zadaniem było chowanie przed dziewczyną swoich uczuć. I nie chodziło tu o to, że wstydził się swoich łez. Wiedział, że swoim załamaniem, jeszcze bardziej pogłębi rozpacz szatynki.
-Musisz być silna, skarbie. Oni nie chcieliby, żebyś płakała. Jestem tego pewien. - wyszeptał, ponieważ bał się, że jego głos może się załamać. Pocałował dziewczynę w główkę, głaszcząc ją po plecach.
Drzwi od pokoju otworzyły się powoli, ukazując postać mamy Abby.
-Musimy już iść. - powiedziała cicho, a następnie posłała chłopakowi spojrzenie pełne wdzięczności. Wiedziała, że gdyby nie on, jej córka wpadłaby w jeszcze głębszą depresję.
Abby powoli wyswobodziła się z objęć bruneta, podchodząc do swojej szafy. Wyjęła z niej czarne szpilki, zakładając je na stopy. Chłopak podniósł z łóżka skórzaną kurtkę piętnastolatki i delikatnie założył na jej ramiona. Owinął ramię wokół talii dziewczyny, kierując się w stronę wyjścia z pokoju. Zeszli po schodach, zastając pusty salon. Szatynka ze smutkiem w oczach podeszła do szafki i wzięła z niej klucze. Odwróciła się przodem do bruneta, zapinając kilka ostatnich guzików jego czarnej koszuli.
Austinowi łamało się serce, kiedy patrzył na przygnębioną i zalaną łzami twarz dziewczyny, którą kochał ponad własne życie. Nie dziwił się jej jednak, ponieważ sam miał ochotę się rozpłakać. Justin był dla niego jak brat. I pomimo tego, że czasami się kłócili, mógł powiedzieć, że go kochał. Jak najlepszego przyjaciela...
Wyszli z domu, trzymając się za ręce. Chłopak otworzył szatynce drzwi od strony pasażera, a sam zajął miejsce kierowcy. Zjechał z podjazdu, kierując się w stronę cmentarza. Co chwila spoglądał na Abby, która starała się zatrzymać potok łez. Ułożył dłoń na jej odsłoniętym kolanie, gładząc je delikatnie. Nie wiedział, jak może jej pomóc. Czuł jej ból, ale nie potrafił sprawić, żeby poczuła się lepiej. W ostatnich dniach zastanawiał się nawet razem z Chrisem, czy nie dać jej kilku działek do wciągnięcia. Chociaż przez chwilę zapomniałaby o całym świecie i uśmiechnęła się. Jednak pomysł ten umarł tak szybko, jak się narodził. Próbował zalać jej smutek alkoholem, lecz to jeszcze bardziej pogarszało jej stan psychiczny. Nie wiedział już, co ma robić. Czuł, że oddalają się od siebie, a to bolało go najbardziej. Nie miał do niej pretensji, wiedział doskonale, jak ona się czuje. Chciał jedynie, aby na jej ustach znów zagościł ten uśmiech, który pokochał...
Parę minut później dojechali na cmentarz. Chłopak zaparkował na niewielkim parkingu przed bramą, po czym zgasił silnik, wysiadając z samochodu. Podszedł do drzwi pasażera i otworzył je przed dziewczyną, jednak ona nie wysiadła z auta, tylko postawiła stopy na ziemi, siadając bokiem na fotelu.
-Co się stało, kochanie? - brunet ukucnął przed nią, opierając się o jej kolana.
-Nie wiem, czy dam radę. - wyszeptała, spuszczając głowę. Austin ułożył rękę pod jej brodą, unosząc ją lekko.
-Jeśli nie chcesz, nie musimy tam iść. Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji. - ujął jej dłonie w swoje i złożył na nich kilka pocałunków. Dziewczyna pogładziła go po policzku i delikatnie zaczesała do tyłu jego czarne włosy, przez co spojrzał jej prosto w oczy.
-Przepraszam cię, Austin. - powiedziała cicho, nachylając się i składając pocałunek na jego czole.
-Za co? - spytał, nadal kucając przed nią. Ułożył dłonie na talii dziewczyny i sunął nimi po materiale dopasowanej sukienki.
-Za to, jaka jestem. Widzę, że się o mnie martwisz i cierpisz. Przepraszam za to, jak cię traktuję. Nie chcę cię ranić. Po prost nie mogę się pogodzić z tym, że ich już nie ma... - spod jej powieki uciekła kolejna łza, jednak zanim zdążyła spłynąć wyznaczoną drogą po policzku, chłopak otarł ją wierzchem dłoni.
-Nie masz za co przepraszać, skarbie. - dziewczyna wstała z fotela i ułożyła brunetowi ręce na szyi. Najnormalniej w świecie wtuliła się w niego, układając głowę na jego ramieniu.
-Nie chcę, żebyśmy się od siebie oddalali, Austin. - szepnęła mu do ucha, wdychając jego perfumy.
-Ja też nie chcę, maleńka. - odparł cicho, ciasno obejmując ramionami jej ciało. - Bardzo, bardzo mocno cię kocham. - oparł swoje czoło o jej, patrząc prosto w tęczówki piętnastolatki.
-Ja ciebie też, Austin. - posłała mu blady uśmiech, a następnie delikatnie złączyła ich wargi. Źle się czuła z tym, że przez ostatnie kilka dni nie okazywała mu uczuć. Widziała, jak chłopak troszczył się o nią, a w zamian otrzymywał jedynie wymuszony uśmiech. Dzisiaj w nocy chciała pokazać mu, co do niego czuje. Kochać się z nim, tak, jak kiedyś i choć na chwilę zapomnieć o ostatnich wydarzeniach.
Po chwili odsunęła się od niego, patrząc brunetowi głęboko w oczy. Widziała w nich miłość i troskę, a także szczęście. Chciała odbudować ich relacje, chciała ponownie się do niego zbliżyć. I w sposób fizyczny i w sposób psychiczny.
Parę metrów dalej stał Chris, Luke i Jake. Obserwowali, jak Austin i Abby wymieniają się uczuciami i wzajemną miłością. Nie chcieli im przeszkadzać. Wiedzieli, że im najtrudniej jest się pogodzić ze śmiercią Mai i Justina. Chris oraz Luke byli myślami gdzie indziej, jednak Jake nie spuszczał wzroku z zakochanej pary. Patrzył na Abby i dopiero teraz zrozumiał, ile stracił. Jeszcze niedawno to jego kochała. To on był tym, na którego widok się uśmiechała. On ją całował, dotykał i przytulał. To on z nią był i to przy nim czuła się szczęśliwa.
Dopiero kiedy ją stracił zrozumiał, że ją kocha. Zrozumiał, że oddałby wszystko, aby znowu była przy nim. Czuł ból w sercu, kiedy patrzył na Abby i Austina. Wybrała jego przyjaciela, którego kocha. Jednak kiedy patrzył na jej uśmiechniętą twarz, kiedy patrzył w roześmiane oczy dziewczyny, którą kocha, czuł, że jest szczęśliwy. Zrozumiał, że najważniejsze dla niego jest szczęście Abby. Wiedział, że nie przestanie jej kochać, lecz teraz mógł jedynie wspominać czasy, kiedy ona kochała jego...
Zakochana para dołączyła do trójki chłopaków i razem weszli na teren cmentarza. Austin cały czas obejmował swoją dziewczynę w pasie. Żadne z nich nic nie mówiło. Ciszę przerywał jedynie wiatr i odgłos szpilek szatynki, uderzających o betonowy chodnik. Po paru minutach, całą piątką, doszli wreszcie do miejsca, w którym zebrana była reszta ludzi. Najbliżej trumien stała matka Mai oraz matka Justina. Z oczu Abby momentalnie zaczęły lecieć łzy. Tym razem jednak minęła Austina i podeszła do Jake'a, wtulając się w jego ciało. Chłopak objął ją ramionami, głaszcząc po plecach. Austin patrzył na nich, jednak nie czuł zazdrości. Wiedział, że Abby go kocha, a Jake'a traktuje jako przyjaciela.
Zostawmy na razie tę trójkę, a skupmy się na dwóch chłopakach, którzy przybliżyli się do miejsca, w którym stały trumny. Justin był ich przyjacielem, jednak do Mai czuli coś więcej. Luke, owszem, znał blondynkę, miał czas, aby ją poznać i się w niej zakochać. Jednak Chris... nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego pokochał tę drobną piętnastolatkę. Nie znał jej, prawie wcale. Zanim wyznał swoje uczucia chciał ją skrzywdzić. Chciał ją zgwałcić, jak wiele innych dziewczyn. Nie rozumiał, dlaczego nagle się zmienił. To był jeden moment, krótka chwila. Może po prostu potrzebował w swoim życiu miłości. Może zrozumiał, że nie może żyć dalej jako bezduszny i bezuczuciowy, damski bokser, który wykorzystuje dziewczyny tylko w jednym celu. Może chciał poczuć coś więcej niż tylko przyjemność fizyczną. Może chciał się zakochać. Może chciał być kochanym...
A Luke... Dla niego na początku Maja miała być zabawką do łóżka. Miał pobawić się nią, do czasu, aż mu się znudzi. Nie przewidział jednak, że zacznie czuć do niej o wiele więcej. Nie sądził, że zakocha się w piętnastolatce. Dopiero wtedy, kiedy zobaczył ją, w ramionach swojego przyjaciela, zrozumiał, że jest dla niego kimś więcej. Zrozumiał, że ją kocha...
Na pogrzeb przyszła również pewna dziewiętnastolatka, dziewczyna Justina. Nigdy nie wspominał Mai, że był z kimś na stałe. O Kelly, bo tak miała właśnie na imię, chciał raczej zapomnieć. Czy się kochali? Ciężko stwierdzić. Na pewno nie byli sobie obojętni, jednak wątpię, czy można nazwać to miłością. Ona chciała być z Justinem, jednak on wybrał życie gangstera. Nie mogła zrozumieć tego, że jej chłopak diluje dragami i zabija ludzi. Nie potrafiła być z takim człowiekiem. Dziewczyna spojrzała na Austina, trzymającego w objęciach jakąś nastolatkę. Rozmawiała z nim i słyszała, dlaczego Justin popełnił samobójstwo. Cieszyła się, że znalazł tę jedyną, dla której był w stanie zrobić wszystko.
Na cmentarzu pojawił się nawet Conor, przyjaciel kuzyna Justina. Chociaż przed jego śmiercią, nienawidził szatyna, teraz nie czuł satysfakcji z tego, że Justin nie żyje. Miał do niego pretensje jedynie o to, że zabił jego przyjaciela. Jednak musiał przyznać, że sam zachowałby się tak w stosunku do człowieka, który zgwałciłby jego dziewczynę, osobę, którą kocha.
Rodzice Mai i Justina czuli żal. Żal do siebie. Obwiniali się o śmierć swoich dzieci. Czuli, że powinni chociaż postarać się zrozumieć sytuację, w jakiej znaleźli się Maja i Justin. Zamiast tego, bezdusznie kazali im się rozstać. Dopiero teraz zrozumieli uczucie, jakim darzyli się wzajemnie. Dopiero po ich śmierci poczuli, że źle postąpili...
Wszyscy zebrani podeszli do miejsca, w którym czterej mężczyźni spuszczali trumny pod ziemię. W momencie, kiedy zaczęli zasypywać piaskiem ich ciała, z oczu wszystkich poleciały łzy. Już nie kryli swoich uczuć. Każdym wstrząsnęła ta historia.
Jedynie oczy Austina były suche. To nie tak, że nie potrafił się rozpłakać. Miał wielką ochotę to zrobić, jednak musiał wspierać Abby. Obejmował ją od tyłu w pasie, opierając brodę na jej ramieniu. Czuł, jak jej drobne ciałko się trzęsie, przez cichy płacz. Złożył kilka pocałunków na jej szyi, patrząc, jak jego przyjaciele znikają pod czarną ziemią.
W momencie, kiedy nie było widać już trumien, Abby nie wytrzymała. Wybuchnęła płaczem, odwracając się przodem do swojego chłopaka. Wtuliła się w niego, układając główkę na jego klatce piersiowej. Po jej policzkach spływały łzy. Kiedy słyszała, jak ksiądz wygłasza ostatnie słowa, nie pomogły nawet czułe słowa Austina. Wyrwała się z jego objęć i pobiegła w przeciwną stronę. Wszyscy spojrzeli na nią, jednak nikt nie miał pretensji do szatynki.
Brunet nie wiedział, co ma zrobić. Pękało mu serce, kiedy widział ją w takim stanie. Jego gesty nie pomagały. Nie potrafił jej pocieszyć...
Chris, widząc zatroskany wzrok Austina oraz łzę, spływającą po jego policzku, przeszedł obok niego i poklepał lekko po ramieniu. Następnie odszedł w kierunku, w którym pobiegła Abby.
Zastał ją, siedzącą na jednej z ławek przy kościele. Podszedł powoli do szatynki i usiadł obok niej.
-Nie płacz, skarbie. - mruknął, zakładając kosmyk jej włosów za ucho.
-Nie mogę się pogodzić z tym, że ich już nie ma. - wychlipała, pociągając nosem.
-Pomyśl o tym inaczej. - ułożył dłoń na jej udzie, sunąc po nim delikatnie. - Oni chcieli być po prostu szczęśliwi.
-A są szczęśliwi? - uniosła wzrok, wpatrując się w Chrisa załzawionymi oczami.
-Jestem pewien. - odparł, a następnie objął dziewczynę ramionami. - Cii, kochanie. Nie płacz... - przytulił ją do siebie, kołysząc delikatnie jej roztrzęsionym ciałem. Głaskał ją po włosach, czując, jak dziewczyna powoli się uspokaja. Pocałował ją w czółko, gładząc po plecach.
-Skoro oni tego chcieli... - wyszeptała, odsuwając się od chłopaka.
-Razem z Austinem rozmawiałem z Bieberem dwie godziny przed... - urwał, nie chcąc kończyć tego zdania. - To, co czuł do Majki było wręcz chore. On nie chciał niczego więcej, tylko być z nią.
-Dziękuję, Chris. - mruknęła, ponownie się w niego wtulając.
Z jednej z głównych alejek zaczęli wychodzić ludzie z pogrzebu. Rodzice Abby zdziwili się, kiedy zobaczyli swoją córkę w objęciach obcego, dużo starszego chłopaka. Znali Austina, lecz nie mieli pojęcia, kim są ci trzej młodzi mężczyźni.
-A teraz uśmiechnij się i idź pobzykać się z Austinem. - klepnął ją lekko w tyłek, przez co dziewczyna pokręciła z rozbawieniem głową.
-Prawdę mówiąc mam taki zamiar. - mruknęła, podnosząc się z ławki.
-W takim razie już mu zazdroszczę. - uśmiechnął się do niej.  Stanął przed szatynką i pogładził ją po policzku. - Jesteś prześliczna. - dziewczyna spuściła głowę na dźwięk jego komplementu.
Austin razem z Lukiem i Jake'iem wyszli z jednej z alejek. Brunet poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać. Cieszył się, że Abby w końcu przestała płakać.
***
Kochani Rodzice!
Skoro to czytacie, to znaczy, że nas już tu nie ma. Nie chcemy, żebyście obwiniali się o naszą śmierć. To nie wasza wina. Poza tym, jesteśmy szczęśliwi. Nie potrzebujemy niczego innego, tylko siebie. Tutaj nie mogliśmy być razem, dlatego postanowiliśmy znaleźć inny sposób. Nie zrozumielibyście naszego uczucia. To, co do siebie czujemy jest dużo silniejsze, niż moglibyście sobie wyobrazić. Nam nie przeszkadza to, że jesteśmy rodzeństwem. Nie czujemy do siebie tego, co powinni czuć brat i siostra. Chcieliśmy być tylko szczęśliwi. Czy to tak dużo...?
Kochamy Was, Maja i Justin...
***
Trzy miesiące po pogrzebie, Austin zdradził Abby po pijaku. Bardzo ją kochał i chciał, aby mu wybaczyła, jednak ona nie potrafiła zapomnieć, że przespał się z inną dziewczyną. Rozstali się i chociaż Austin wielokrotnie przepraszał szatynkę, nie wrócili do siebie. Abby za to znalazła szczęście i miłość w ramionach kogoś innego. To Chris stał się mężczyzną, którego pokochała. On również pokochał tę drobną piętnastolatkę. Od samego pogrzebu zaczął o niej myśleć w inny sposób. Zrozumiał, że to, co czuł do Mai było bardziej głębokim zauroczeniem. To do Abby poczuł prawdziwą miłość, to w niej się zakochał i przy niej chciał spędzić resztę życia.
Abby i Austin zostali przyjaciółmi. Brunet pogodził się z tym, że stracił miłość swojego życia i nie starał się zniszczyć związku swoich przyjaciół. W dalszym ciągu kochał ją niewyobrażalnie mocno, jednak wiedział, że jest już za późno.
W wieku siedemnastu lat Abby zaszła w ciążę z Chrisem. Urodziła synka, któremu dali na imię Justin. Zamieszkała razem z chłopakiem, którego kochała. Bardziej niż Jake'a, a także bardziej niż Austina. Zrozumiała, że to Chris jest jej pisany.
Cztery lata później urodziła dziewczynkę, Maję. Austin zakochał się w jej oczkach niemalże od pierwszego wejrzenia. Czuł się, jakby to on był ojcem tej malutkiej dziewczynki. Chciał być jej opiekunem, kimś, do kogo zawsze będzie mogła przyjść.
Kiedy Abby miała dwadzieścia jeden lat, wyszła za Chrisa. Tworzą szczęśliwą rodzinę, taką, o jakiej dziewczyna zawsze marzyła.
Nigdy nie zapomnieli o Mai i Justinie. O ich miłości i poświęceniu. Byli dla nich jak wzór. Traktowali ich jak bohaterów. Mieli nadzieję, że jeszcze kiedyś się z nimi spotkają. W tym drugim życiu. Że będą mogli im powiedzieć, jak dużo im zawdzięczają i że będą mogli podziękować, za wszystko co zrobili.
Największą rozpacz przeżywał Luke. On nigdy nie pogodził się ze śmiercią Mai. Dziewczyny, która jako jedyna ukradła jego serce.
Reszta chłopaków, i Austin i Jake, ułożyli sobie życie. Jake związał się z Kelly, byłą dziewczyną Justina, natomiast Austin, co było ogromnym zaskoczeniem, zakochał się w Jazzy, siostrze Justina. Między nimi było aż dwanaście lat różnicy, jednak nie stanęło im to w drodze do szczęścia.
Każda z tych par kochała się całym sercem, lecz ich miłość była tylko niewielką częścią tego, co czują do siebie Maja i Justin.
Tak, czują nadal. Ich miłość przetrwała nawet śmierć, bo nawet śmierć nie jest zbyt wielkim powodem, aby przestać kochać...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Co mogę powiedzieć... Abby i Chris tak cholernie mi do siebie pasowali, że musiałam ich połączyć.
A Justin chyba by się wściekł, gdyby się dowiedział, że Austin sypia z jego malutką siostrzyczką, prawda ? Hahaha ;)
Został nam już tylko epilog. Mam nadzieję, że zostaniecie do końca, ponieważ przeniosę Was do miejsca, w którym są Maja i Justin ;-*
Zapraszam Was serdecznie na mojego aska:
http://ask.fm/Paulaaa962
Kocham Was i do następnego ;-*

czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 49...

 Jeśli jesteście wrażliwi, przygotujcie chusteczki...
W pomieszczeniu zapanowała cisza, przerywana jedynie odgłosem, skapujących na ziemię, łez.
-Jak to siostrą...? - wyszeptał Chris.
-Po prostu, siostrą. Jestem zakochany we własnej siostrze, pieprzę się z własną siostrą i, kurwa, będę miał dzieci z własną siostrą.
-Ja pierdole, przecież to niemożliwe... - Austin przeczesał swoje włosy.
-Też tak myślałem, dopóki nie zrobiliśmy badań genetycznych. Wyszło jasno, że jesteśmy rodzeństwem.
-O kurwa... - zaklął Chris.
-Co ja mam teraz zrobić? - wydukałem przez łzy. - Nasi rodzice zabraniają nam się spotykać. Musieli mnie siłą odciągać od Majki. Ja ją kocham i chcę z nią być. Tak cholernie mocno...
-Nawet nie wiem, co mam ci powiedzieć, stary. - Austin pokręcił lekko głową.
-Jedyne, czym mógłbyś mnie pocieszyć, to powiedzieć, że to wszystko jest jakimś pieprzonym snem. Nie, ja nie potrafię uwierzyć w to, że nie możemy być razem. Kurwa, przecież ona jest moim pieprzonym ideałem! Pod każdym względem. Dlaczego Bóg aż tak mnie nienawidzi... - wziąłem puszkę piwa i otworzyłem ją, biorąc porządnego łyka. - Chyba się powieszę...
-Bieber, ogarnij się. To jeszcze nie koniec świata. - Chris poklepał mnie przyjacielsko po plecach.
-Kurwa, Majka jest całym moim światem! Nie możecie tego zrozumieć!? Dla mnie tylko ona się liczy! Nie, jako siostra, tylko jako dziewczyna...
Zauważyłem, jak Chris wyjmuje z kieszeni mały woreczek z kokainą i podaje mi go. Wysypałem jego zawartość na skraj dłoni i zacząłem powoli wciągać biały proszek, czując, jak na chwilę moje spięte mięśnie się rozluźniają. Narkotyk nie pozwolił mi całkowicie zapomnieć o problemach, ale przyniósł ukojenie, którego teraz najbardziej potrzebowałem.
Położyłem się na zimnym betonie, wpatrując się w sufit. Moje myśli biegały w mojej głowie, jednak nad żadną nie mogłem się skupić dłużej, niż przez pięć sekund. Przetarłem dłońmi twarz, przymykając powieki. Nie chciałem nawet dopuścić do siebie myśli, że mogę już nigdy nie pocałować Mai, nie kochać się z nią, nie być przy niej. To wszystko przerosło mnie.
Nie wiem, ile tak leżałem. Dziesięć minut, godzina, dwie, nie mam pojęcia. Narkotyki przestawały działać, przez co z oczu wypłynęły kolejne łzy. Wstałem z ziemi, łapiąc równowagę. Uderzyłem pięścią w ścianę, aby chociaż w niewielkiej części wyładował swój gniew.
-Gdzie idziesz? - spytał Austin, kiedy dotarłem do wyjścia z baraków.
-Do Majki. - powiedziałem, lekko bełkocząc.
Nie czekając na odpowiedź kumpli wyszedłem na dwór, udając się do swojego samochodu. Zająłem miejsce na fotelu kierowcy i odpaliłem silnik, a następnie wjechałem na leśną drogę.
***
Zaparkowałem na podjeździe przed domem mojej księżniczki. Wyszedłem z samochodu i skierowałem się do drzwi. Nie pukając, wszedłem do środka, zastając moich rodziców i rodziców Mai, rozmawiających w salonie. Kiedy tylko spojrzeli na mnie, przewróciłem oczami.
-Justin, nie możesz do niej przychodzić. - zaczęła moja mama, na co prychnąłem pod nosem.
-A kto mi niby zabroni. - starałem się powstrzymać lekko plączący się język.
-Jesteś pijany. - stwierdziła. - I może jeszcze naćpany, co?
-Dziwisz mi się? - warknąłem. - Chcecie odciągnąć mnie od dziewczyny, która jest dla mnie całym światem. Musiałem jakoś odreagować.
Skierowałem się w stronę schodów, prowadzących na pierwsze piętro, jednak zatrzymał mnie uścisk na moich ramionach.
-Justin, zostaw ją. - mój ojciec razem z tatą Mai powstrzymywali mnie od pójścia na górę.
-Kurwa, chce się z nią tylko zobaczyć! Nie będziemy się przecież pieprzyć! - wyrwałem się mężczyzną, po czym wszedłem po schodach.
Po cichu otworzyłem drzwi od pokoju blondynki, zastając ją leżącą na łóżku, śpiącą. Spojrzałem na tabletki na szafce nocnej. Zrozumiałem, że Maja, tak samo jak ja, chciała chociaż przez chwilę o tym nie myśleć. Ja zatopiłem smutki w alkoholu i narkotykach, a ona w tabletkach nasennych, które na jakiś czas przeniosły ją do innej krainy.
Ukucnąłem obok jej łóżka, gładząc dziewczynę po włosach. Maja uniosła powoli powieki, spoglądając na mnie swoimi zaspanymi oczkami.
-To był tylko sen, prawda? - spytała cicho, przez co spuściłem głowę.
-Niestety nie. - wyszeptałem, opierając się o skraj łóżka.
Spod powiek blondynki ponownie zaczęły wypływać łzy, które otarłem kciukami, całując ją w czółko.
-Justin, przemyślałam to wszystko. - zaczęła, siadając na łóżku. - Skoro nie możemy być razem, ja już nie chcę żyć...
***
Z lekkim uśmiechem na ustach, chłopak złapał swoją dziewczynę, a zarówno siostrę, za rękę. Blondynka podniosła się z łóżka, udając się za szatynem w stronę wyjścia z jej pokoju. Zeszli schodami na dół, gdzie w salonie siedzieli ich rodzice.
-Gdzie wy idziecie? - mama dziewczyny posłała im pytające spojrzenie.
-Na spacer. - odparła Maja, tak samo jak chłopak, uśmiechając się delikatnie.
-Możecie nie trzymać się za ręce? - wtrąciła jego mama, przez co chłopak, wyraźnie chcąc zrobić matce na złość, przyciągnął do siebie blondynkę, całując ją w czółko.
Nie czekając na nic więcej wyszli z domu, objęci. Udali się w stronę parku. Kiedy znaleźli się wśród drzew, usiedli na jednej z ławek. Tak konkretnie, dziewczyna usiadła na kolanach chłopaka. Chcieli jeszcze przez chwilę czuć to szczęście, które towarzyszyło im przez ostatnie dwa miesiące. Już nie płakali. Teraz na ich twarzach gościły uśmiechy. Jedyne, czego chcieli, to być razem. Być razem bez względu na wszystko. Byli w sobie, wręcz szaleńczo, zakochani. Wiedzieli, że teraz ludzie uznaliby ich miłość za chorą, a nawet patologiczną. Jednak dla nich nie liczyło się nic, oprócz ich wzajemnej miłości. Wiedzieli również, że tylko w jeden sposób mogą być razem. Tylko w jeden sposób mogą czuć się szczęśliwi. Nie ważne, jaką będą musieli zapłacić za to cenę.
Nic już nie miało znaczenia...
Chłopak nie odrywał oczu od jej tęczówek. Były dla niego jak morze czekolady, w którym pływał, przy każdym spojrzeniu na tę drobną osóbkę, siedzącą na jego kolanach. Trzymając ją w swoich ramionach, czuł, że ma przy sobie cały swój świat. Ona była jego powietrzem, jego wodą. Była dla niego po prostu wszystkim.
W pewnym momencie szatyn wyciągnął z kieszeni spodni zapalniczkę. Dziewczyna przyglądała mu się, kiedy on ukucnął przed ławką i zapalił zapalniczkę. Zaczął wypalać coś w drewnie, poświęcając się temu całkowicie. Po chwili uśmiechnął się do siebie, przejeżdżając palcami po wypalonym miejscu. Były to pierwsze litery ich imion, otoczone sercem. Spod powieki dziewczyny uciekła pojedyncza łza, tym razem ze szczęścia. Ich serca przejęły kontrolę nad umysłami. Zatracili się w tej chwili, przestali racjonalnie myśleć.
Blondynka wstała z ławki i delikatnie ujęła dłoń Justina. Skierowali się w stronę niewielkiego jeziorka. Usiedli na pomoście, przytuleni do siebie, wpatrując się w falującą wodę. Dziewczyna oparła się o ramię swojego chłopaka, jak i brata, wzdychając cicho.
Czuli się na prawdę szczęśliwi. Udało im się przezwyciężyć wszystko. Strach, bezsilność i smutek - to wszystko jest już za nimi. Wychodzą na długą prostą, którą kończy jedynie ciemność.
Nagle chłopak zsunął się z pomostu i wszedł do wody, która sięgała mu do pasa. Dziewczyna zaśmiała się, kiedy on ułożył dłonie na jej biodrach i podniósł lekko, opuszczając jej ciało do chłodnej wody.
Oboje nie przestawali się uśmiechać. Według nich, nie mieli już powodu do smutku.
Justin ułożył ciało Mai na tafli wody, podtrzymując je jedną ręką pod plecami dziewczyny, a drugą pod jej udami. Wpatrywał się z miłością w każdą część jej ciała, w każdą, nawet najmniejszą cząstkę jej duszy. Wiedział, że teraz będzie już łatwo. Nic nie stanie na drodze do ich szczęścia, a nie potrzebował niczego innego. Uwolnią się od problemów i zmartwień raz na zawsze. Przestaną odczuwać jakiekolwiek negatywne emocje, pogrążeni w ich wzajemnej miłości.
Po paru minutach wyszli z wody na brzeg. Wyszli z parku na zatłoczone ulice Las Vegas. Nie przejmowali się tym, że ludzie posyłają im dziwne spojrzenia. Ich ubrania były całe mokre, tak samo jak ich ciała. Jedyne, co było suche, to ich oczy. Nie było w nich widać łez, które jeszcze kilka godzin temu wypływały litrami.
Trzymali się za ręce, śmiejąc się i biegnąc po chodniku. Nie widzieli nikogo, poza sobą. Jakby wszyscy ludzie dookoła nagle zniknęli. Oni nie myśleli już racjonalnie. W tym momencie w ogóle nie myśleli.
Co jakiś czas do ich uszu docierały komentarze przechodniów, ale zdawali się ich nie słyszeć. Jedynym dźwiękiem, jaki wyłapywali było bicie ich serc. Biły dokładnie w takim samym rytmie, co do najmniejszych części sekundy.
W pewnym momencie doszli do wypożyczalni motorów. Chłopak spojrzał ukradkiem na swoją dziewczynę, uśmiechając się pod nosem. Wziął jeden z motorów, podając jakiemuś mężczyźnie plik banknotów. Zajął miejsce z przodu, a sam polecił Mai, aby usiadła za nim i mocno się trzymała.
Już po chwili pędzili z zawrotną prędkością po ulicach Las Vegas. Nie zwracali uwagi na zdenerwowanych kierowców, którzy rzucali w ich stronę wyzwiska.
Dziewczyna odchyliła się do tyłu, przymykając powieki przez rażące słońce. Mogła głęboko odetchnąć. Poczuła wiatr we włosach, przez co zyskała nową energię. Przytuliła się od tyłu do swojego chłopaka, składając delikatne pocałunki na jego plecach.
Po jakimś czasie szatyn zatrzymał się przed wejściem do najwyższego budynku w Las Vegas. Oparł motor o drzewo, po czym podniósł blondynkę, stawiając ją na ziemi. Ponownie splątali ze sobą swoje palce, czując dreszcze, wstrząsające ich ciałami. Weszli do budynku, kierując się w stronę schodów. Na każdym piętrze zatrzymywali się, aby wspominać najpiękniejsze momenty ich wspólnego życia. Stosunkowo krótkiego, lecz pięknego. Wracali myślami do ich pierwszego spotkania, pierwszego pocałunku, pierwszej, wspólnie przeżytej, namiętnej nocy. W żadnym z tych momentów nie było czasu na smutek.
Tak, jak teraz...
Po kilkunastu minutach dotarli na najwyższe piętro. Skierowali się w stronę drabinki, prowadzącej na dach. Wyszli na dwór, czując silny wiatr. Oboje odwrócili się w stronę zachodzącego słońca, wciągając głęboko powietrze.
-Dziękuję, kochanie... - zaczął szatyn, kiedy podeszli do skraju dachu. Objął jej twarz dłońmi, patrząc głęboko w oczy. - Dziękuję, że mogłem się w tobie zakochać. Dziękuję za to, że byłaś przy mnie wtedy, kiedy cię potrzebowałem. Dziękuję, że pokazałaś mi, czym jest miłość. Nigdy nie czułem się tak, jak przy tobie. To ty otworzyłaś mi oczy i pokazałaś świat. Nie wiem, gdzie bym był, gdyby nie ty. Nie wiem, co by się ze mną stało. Znalazłbym się na dnie. - oboje utrzymywali na ustach delikatne uśmiechy.
-Ja też ci dziękuję, Justin. - wyszeptała blondynka. - Za to, że pokazałeś mi, co to znaczy być szczęśliwym. Dziękuję, że wkradłeś się do mojego serduszka. Dziękuję, że każdego dnia mogłam czuć się, jak księżniczka, w ramionach swojego księcia z bajki. Czułam, że jestem dla ciebie najważniejsza. - pogładziła szatyna po policzku, a on przymknął powieki, pod wpływem jej delikatnego dotyku.
-Dziękuję, że przy tobie czuję się jak w niebie. Jesteś moim słoneczkiem, kochanie. Moim centrum wszechświata. Dziękuję.
-Mogę cię o coś spytać? - uniosła pytająco brwi.
-Oczywiście, maleńka.
-O co chodziło z twoim kuzynem. Nie chciałam powracać do tego tematu, ale to nie daje mi spokoju. - wyszeptała w jego usta.
-Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć, skarbie. Zaufaj mi.
Dziewczyna skinęła głową, opierając swoje czoło o jego. Wpatrywali się w siebie przez dobre parę minut.
-Pierdolę to. - mruknął w końcu szatyn, po czym cholernie namiętnie wpił się w jej usta.
To był zdecydowanie najpiękniejszy pocałunek w historii wszystkich pocałunków. Był zarazem delikatny, jak i brutalny, wolny, jak i szybki. Namiętny, cudowny i... ostatni.
Podczas ich pierwszego pocałunku poznawali się, witali. Ten był pożegnaniem. Ostatnim dowodem miłości.
Ich uczucie było najsilniejszym na całym świecie. Nikt nigdy nie czuł czegoś takiego, jak oni. Ich miłość była wyjątkowa i niepowtarzalna. To tak jakby stali po dwóch stronach świata, a mimo wszystko usłyszą bicie swoich serc. Byli dla siebie idealni pod każdym możliwym względem.
W tym momencie nie czuli do siebie pożądania. Była tylko i wyłącznie miłość.
Przepiękna miłość...
Prawdziwa...
Taka, która zdarza się raz na milion.
Taka, która zostaje nawet po śmierci...
Po chwili oderwali od siebie swoje spragnione wargi, oddychając szybko. Chłopak oparł swoje czoło o jej, głaszcząc kciukami zaróżowione policzki nastolatki.
-Kocham cię, siostrzyczko... - wyszeptał w jej usta.
-Ja ciebie też, braciszku... - spod jej powieki wypłynęła jedna samotna łza. Szatyn zacisnął wargi, lecz nic to nie dało, a z jego oczu wypłynął maleńki strumień ciepłych łez. Przytulił ją do siebie, czując, jak ciało blondynki zaczyna drżeć.
-Jesteś moim aniołkiem, wiesz? - głaskał ją po włosach, całując każdą część jej zapłakanej twarzyczki.
Następnie uklęknął przed dziewczyną i ułożył dłonie na jej brzuchu. Ponownie z jego oczu wypłynęły łzy, tym razem było ich o wiele więcej. Podwinął lekko jej koszulkę, sunąc opuszkami palców po brzuchu dziewczyny.
-Przepraszam. - wyszeptał, składając na nim kilka pocałunków. - Rodzice bardzo mocno was kochają, ale nie potrafią tak dalej żyć. - tym razem spod powiek Mai wypłynął strumień łez. - Musimy to zrobić. Inni nie rozumieją uczucia, jakim się darzymy. - ponownie złożył serię pocałunków na skórze blondynki. - Nie chcieliśmy odbierać wam życia, ale nie możemy postąpić inaczej. To jest silniejsze od nas... - załamał się. Usiadł na betonie i rozpłakał się na dobre. Nie potrafił pohamować łez. To wszystko przerosło go psychicznie. Nigdy nie sądził, że będzie w takiej sytuacji. Pociągnął nosem i otarł łzy, a następnie ponownie ułożył dłonie na brzuchu Mai. Tam, gdzie znajdowały się jego, nienarodzone jeszcze, dzieci.
-Cholernie mocno was kochamy, ale nie możemy postąpić inaczej. Nie możemy być szczęśliwą rodziną. To nie wasza wina. Wy jesteście dowodem naszej miłości. Przepraszamy... - wytarł, zalaną łzami, twarz w koszulkę. - Nawet nie wiecie, jak to boli. Myśl o tym, że musimy wam to zrobić. Ale nie ma innego wyjścia. Tylko tak możemy oderwać się od tego świata i być szczęśliwi. Kochamy was najmocniej na świecie, jesteście dla nas tak cholernie ważni. - szatyn toczył ze sobą walkę. Chciał być szczęśliwy razem z Mają. Chciał tego, pragnął, jak niczego innego. Jednak z drugiej strony nie mógł dopuścić do siebie myśli, że swoim egoizmem pozbawi życia te dwie malutkie istotki. Nie potrafił ich ochronić.
I to bolało najbardziej...
-Przepraszam... - wyszeptał, po czym wstał i złapał Maję za rękę.
Dziewczyna spojrzała na niego ze łzami w oczach, a następnie skinęła głową, dając chłopakowi sygnał. Podeszli do skraju dachu, spoglądając w przepaść pod nimi.
-Kocham cię... - wyszeptali w tym samym momencie, robiąc krok w przód.
Czuli, że już za chwilę oderwą się od swoich problemów i zmartwień. Trafią do świata, w którym będą tylko oni, ich szczęście i ich miłość...
Parę sekund później ich dusze nie znajdowały się już wśród żywych. Przenieśli się do swojego własnego świata. Zabili się z miłości. Oddali życie, aby być razem. Chcieli być szczęśliwi. Razem, nie osobno. Wiedzieli, że tylko tak mogą połączyć się na wieczność. Jedynie śmierć mogła przynieść im szczęście. Dostali to, czego pragnęli najbardziej.
Dostali siebie...
I już nikt, nigdy ich nie rozdzieli...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Myślałam, że napisanie tego rozdziału pójdzie mi tak samo, jak pisanie innych.
Myliłam się...
Końcówkę pisałam i cały czas płakałam, a zwłaszcza jeden moment.
To straszne, kiedy ojciec żegna się z, nienarodzonymi jeszcze, dziećmi...
Nie wiem, może to ja się po prostu rozkleiłam, wiedząc, że to już końcówka the other side.
I powiem Wam, że jeszcze zanim zaczęłam pisać to opowiadanie, miałam dokładnie ułożony ten rozdział.
Po prostu...
PAMIĘTAJCIE, ŻE TO JESZCZE NIE KONIEC. CZEKA NAS JESZCZE ROZDZIAŁ 50 I EPILOG, KTÓRY, MOIM ZDANIEM, BĘDZIE CIEKAWY. MAM NADZIEJĘ, ŻE ZOSTANIECIE ZE MNĄ DO KOŃCA.
Zapraszam Was na mojego aska. Odpowiem na wszystkie Wasze pytania:
Ps. Chciałam Was zaprosić na świetne opowiadanie ;-*
Kocham Was i do następnego ;-*
Nie miejcie mi tego za złe. Nie wszystkie historie kończą się happy endem...

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 48...

-Maja! - do moich uszu doszedł zrozpaczony głos Justina. - Maja, obudź się!
Powoli uniosłam powieki, mrugając nimi kilka razy.Niekontrolowanie z moich oczu zaczęły wypływać łzy, które Justin otarł wierzchem dłoni.
-Przecież to niemożliwe. - wyszeptałam, siadając na łóżku, na którym położył mnie szatyn.
-Dziecko, o co chodzi z tym zdjęciem? - spytał mój ojciec, patrząc na mnie ze zmartwieniem, wypisanym na twarzy.
-By - byliśmy dzisiaj u biologicznej matki Justina. - zaczęłam przez łzy. - I ona dała Justinowi zdjęcie jego ojca. - wybuchnęłam płaczem, ale chłopak momentalnie objął mnie ramionami, przytulając do swojej klatki piersiowej.
-Tato, ty jesteś biologicznym ojcem Justina. - spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
Na jego twarzy wymalowany był szok, kiedy szatyn w dalszym ciągu głaskał i całował mnie po włosach.
-Spokojnie, kochanie. Zrobimy badania DNA, może to jakaś pomyłka. - chłopak starał się mnie uspokoić.
-Jedźmy teraz. Od razu. - powiedziałam, a następnie wstałam i złapałam go za rękę.
Wyciągnęłam go ze swojego pokoju, schodząc na dół. Kiedy tylko moja mama zauważyła, w jakim stanie jestem, podeszła do nas.
-Co się stało? - spytała z troską, jednak ja zignorowałam ją i, będąc jakby w transie, skierowałam się razem z Justinem do przedpokoju.
Wsunęłam nogi w buty i założyłam jeansową kurtkę, czekając, aż szatyn zrobi to samo. Otworzyłam drzwi od domu i wyszłam na dwór. Podeszłam do samochodu Justina, kiedy on otworzył przede mną drzwi. Po chwili zajął miejsce na fotelu kierowcy, a ja poczułam, że mogę dać upust swoim emocjom.
-Przecież to nie może być prawda... - powiedziałam, łamiącym się głosem.
-Spokojnie, maleńka. Nie wiadomo, z iloma facetami spała. Równie dobrze moim ojcem może być jakiś inny, przypadkowy koleś. - szatyn kolejny raz starał się mnie uspokoić. - Poza tym, nie możesz się denerwować, skarbie. - ułożył rękę na moim brzuchu, gładząc go delikatnie. Następnie pocałował mnie w czoło i odpalił silnik, zjeżdżając z podjazdu.
Po dwudziestu minutach Justin zaparkował pod szpitalem. Chociaż cały czas powtarzał, żebym się nie denerwowała, całym moim ciałem wstrząsał niepokój. Żyłam nadzieją, że biologiczna matka Justina pomyliła się. Źle wyliczyła dzień, w którym zaszła w ciążę.
Wierzyłam w to, ponieważ nie chciałam nawet myśleć, co by było, gdyby okazało się, że jesteśmy z Justinem spokrewnieni.
Wysiadłam z samochodu, a szatyn objął mnie jedną ręką w pasie, prowadząc w stronę wejścia do szpitala. Będąc w środku, podeszłam do recepcji, przy której siedziała młoda kobieta.
-Przepraszam, na którym piętrze znajduje się laboratorium? - spytałam, trzęsącym się głosem.
-Drugie piętro, od windy w lewo. - odparła, uśmiechając się delikatnie.
-Dziękuję. - mruknęłam, odchodząc od recepcji.
Złapałam chłopaka za rękę kierując się do windy. Kiedy tylko weszliśmy do środka, mocno wtuliłam się w Justina, mocząc łzami jego koszulkę.
-Boję się... - wyszeptałam, czując, jak chłopak odwzajemnia uścisk, gładząc mnie po plecach.
-Spokojnie, kochanie. Jestem pewien, że to pomyłka. - złożył kilka delikatnych pocałunków na mojej szyi.
Drzwi od windy otworzyły się, a my wysiedliśmy na drugim piętrze. Zgodnie ze wskazówkami pielęgniarki z recepcji, doszliśmy do laboratorium.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - podeszła do nas jakaś pielęgniarka. Zacisnęłam zęby, powstrzymując potok łez.
-Chcieliśmy wykonać badania DNA. - powiedział Justin, widząc, że ja nie potrafię z siebie nic wydusić.
-Na wykrycie pokrewieństwa? -uniosła brwi, wpatrując się w szatyna.
-Tak. - odparł krótko. - Bardzo zależy nam na czasie.
-W takim razie zapraszam. - wskazała na wejście do pomieszczenia.
Usiadłam na krześle, czekając, aż pielęgniarka podejdzie do mnie. Złapała moją rękę i podwinęła rękaw nad łokieć. Przyłożyła igłę do mojej żyły, a następnie wbiła ją powoli.
Czułam, że razem z krwią, której przybywało w strzykawce, jesteśmy coraz bliżej poznania prawdy.
Prawdy, która miała zadecydować o naszym dalszym życiu...
Kobieta przyłożyła wacik, nasączony spirytusem do miejsca, z którego pobierała krew. Zgięłam rękę, wstając z krzesła, natomiast moje miejsce zajął Justin. Ułożył prawą rękę na oparciu fotela, zerkając na pielęgniarkę.
-Daj mi drugą rękę. - wskazała na lewą, na co Justin przygryzł dolną wargę.
-Wolę z tej.
-Nie interesuje mnie, co ty wolisz. - posłała mu sceptyczne spojrzenie, a szatyn, z głośnym westchnieniem ułożył lewą rękę na oparciu. Od razu mogłam zobaczyć ślady po wkłuciach w żyły.
-Teraz rozumiem, dlaczego tak broniłeś tej ręki. - mruknęła kobieta, przejeżdżając gumową rękawiczką po jego żyłach. - Może od razy zrobimy ci badania na obecność narkotyków?
-Już miałem sprawę w sądzie. - skłamał. - Może sobie pani odpuścić.
Kobieta westchnęła cicho, po czym wbiła igłę w jego żyłę. Obserwowałam, jak krew przepływa przez igłę, prosto do strzykawki. Czułam jeszcze większy stres, ogarniający moje ciało. Otarłam z policzków łzy, kiedy chłopak posłał mi uspokajające spojrzenie.
-Wyniki powinny być za jakieś pół godziny. - uśmiechnęła się do nas, znikając za drzwiami kolejnego pomieszczenia.
Wyszliśmy na korytarz, siadając na białych, plastikowych krzesłach. Szatyn zaczął bawić się moimi włosami, chcąc w ten sposób oderwać mnie od natłoku myśli.
-Będzie dobrze, kochanie. - trącił nosem moją szyję, a następnie złożył na niej kilka pocałunków.
-A jeśli nie będzie? - nie wytrzymałam i wyrzuciłam ręce w powietrze. - A co, jeśli okaże się, że to prawda?
-Jestem pewien, że ona się pomyliła. Może i spała z twoim ojcem, ale to nie oznacza, że mnie wtedy zrobili. - sunął dłonią po moim odkrytym udzie.
-Justin, przestań. Nie mam nastroju. - zrzuciłam jego rękę, przez co westchnął głośno.
Przeczesałam włosy opierając się o kolana.
-To czekanie jest najgorsze. Tak samo, jak wtedy, kiedy trzymałam w ręce test ciążowy. - mruknęłam, przypominając sobie moment, w którym na malutkim ekranie pojawiły się dwie kreski.
Justin uśmiechnął się, jednak ja nie potrafiłam tego odwzajemnić.
Nie teraz...
Po paru minutach z jednego z pomieszczeń wyszła pielęgniarka.
-Tutaj są wyniki. - uśmiechnęła się do nas, podając mi białą kopertę, a następnie odeszła w drugą stronę.
Na korytarzu nie było nikogo, oprócz mnie i Justina. Dookoła panowała przerażająca wręcz cisza. Mogłam usłyszeć każde uderzenie swojego serca, jak i serca Justina. Podeszłam do chłopaka i ułożyłam dłoń na jego klatce piersiowej, w okolicach serca.
Nie myliłam się. Justin denerwuje się tak samo, jak ja...
Nagle do mojej głowy zaczęły powracać wspomnienia. Otworzyłam szerzej oczy, a spod moich powiek wypłynęły słone łzy.
-Justin, to mi się śniło. To miejsce, ta koperta... - wychlipałam.
-Spokojnie, sny o niczym nie świadczą. - mruknął, zakładając kosmyk moich włosów za ucho.
-Justin, ty to otwórz. Ja nie mogę... - podałam chłopakowi białą kopertę, a on przełknął głośno ślinę.
Spuściłam głowę, słysząc dźwięk szeleszczącego papieru. Wzięłam głęboki oddech, zaciskając zęby na dolnej wardze. W tym momencie, czekałam na swoje dalsze życie...
-O Boże... - wyszeptał Justin, siadając na krześle. Z jego ręki wyleciała biała kartka, opadając na podłogę. - To niemożliwe...
W tym momencie moje serce rozpadło się na miliony kawałeczków. Drżącą ręką podniosłam z ziemi wyniki, mierząc wzrokiem małe literki.
Momentalnie zalałam się łzami, które zamoczyły kartkę. Opadłam na krzesło obok Justina. Nie mogłam opanować trzęsącego się ciała.
-Kurwa, nie wierzę w to. - zaklął Justin, kopiąc krzesło, które przewróciło się z hukiem. Podskoczyłam na swoim miejscu, obserwując, jak szatyn pociera dłońmi twarz i ciągnie z frustracją za końcówki swoich włosów.
-Ty wiesz, co to oznacza...? - wychlipałam, spoglądając na niego.
-Tak, kurwa, wiem. - warknął, zaciskając pięści. - Że jestem zakochany we własnej siostrze. Kurwa, ja sypiam z własną siostrą.
Wybuchnęłam jeszcze głośniejszym płaczem.
-Przepraszam, kochanie. Po prostu nie mogę w to uwierzyć. - wyszeptał, siadając na krześle obok mnie. Ułożył dłonie na moich biodrach,a następnie przyciągnął mnie do siebie, sprawiając, że usiadłam na jego kolanach.
-Justin, ty nie możesz być moim bratem. Po prostu nie możesz. - wyszeptałam, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Oplątał ramiona wokół mojej talii, mocniej wtulając moje ciało w swoje.
-Boże, dlaczego akurat moja matka musiała się pieprzyć z twoim ojcem. Mało było facetów w tym klubie? - warknął cicho. - Ja już teraz nie wiem, czy mam do ciebie mówić kochanie, czy... siostrzyczko...
Siedzieliśmy w takiej ciszy parę minut, aż w końcu przerwały ją dłonie Justina, ułożone na moim brzuchu.
-Jestem w ciąży z własnym bratem... - wyszeptałam przez łzy.
-Ja pierdole, to ja będę w końcu ojcem, czy wujkiem. - mruknął, łamiącym się głosem. - Kurwa, to jest pojebane...
-Justin, nie chcę tu siedzieć. Możemy już stąd jechać? - odsunęłam się od niego, ścierając z jego policzka jedną, samotną łzę.
-Oczywiście, skarbie. - odparł, po czym musnął moje usta.
Przez jego gest z moich oczu wypłynęło jeszcze więcej łez. Miałam świadomość tego, że jako rodzeństwo nie możemy się ze sobą spotykać, całować, kochać...
Nie możemy być razem, a to zabijało mnie od środka...
Wyszliśmy ze szpitala, kierując się do samochodu Justina. Chłopak otworzył przede mną drzwi, a ja zajęłam swoje miejsce, tępo wpatrując się w przednią szybę. Odpalił silnik i wjechał na drogę, prowadzącą do mojego domu. Przez cały czas siedzieliśmy w ciszy. Widziałam smutek, wymalowany na jego twarzy. A wiecie, co ja czułam?
Strach...
Strach i bezsilność...
Nie wiedziałam, jak teraz wyglądać będzie moje życie. Potrzebowałam Justina, jako mojego chłopaka i ojca moich dzieci, a nie jako mojego brata. My nie kochamy się jak rodzeństwo. Nasze uczucie jest dużo silniejsze. Nie potrafię go nawet opisać słowami...
Po jakimś czasie szatyn zaczął zwalniać, aż w końcu zatrzymał się przed moim domem.
-Moi rodzice tu są. - wskazał na samochód, stojący na podjeździe.
Wysiadłam z auta i razem udaliśmy się do drzwi. Z moich oczu nie przestawały wypływać łzy. Nie potrafiłam ich zatrzymać. Nie po tym, czego się dowiedziałam.
-No i co? Wiecie już coś? - od progu przywitał nas głos mojego ojca. Udaliśmy się za nim do salonu, gdzie siedzieli nasi rodzice.
-Jesteśmy rodzeństwem. - powiedział Justin, oschłym głosem. Widziałam, że nie chciał ukazać swoich emocji przed wszystkimi. Starał się zatrzymać łzy, chociaż ja widziałam, że nie było to dla niego proste.
-O Boże... - szepnęła mama Justina, przykładając dłoń do ust.
Usiadłam na kanapie, na przeciwko dorosłych, a szatyn zajął miejsce obok mnie. Patrzyli na nas smutnym wzrokiem, przez co jeszcze bardziej chciało mi się płakać. Nie potrzebowałam współczucia. Chciałam po prostu odzyskać Justina. Chciałam, żeby to wszystko okazało się jedynie snem, a nie chorą rzeczywistością.
-Maja... musisz usunąć ciążę. - do moich uszu doszedł niepewny głos, ale nie potrafiłam nawet powiedzieć, do kogo on należał.
-Nie zabiję własnych dzieci. - wychlipałam, łapiąc się za brzuch. Czułam, jak Justin obejmuje mnie ramionami, a ja tak po prostu miałam ochotę się w niego wtulić i żyć tak, jak dawniej.
Ale wiedziałam, że to niemożliwe...
-Maja, nie możesz urodzić dzieci własnego brata. Jedynym wyjściem jest aborcja. Trzeba to zrobić, zanim będzie za późno.
-I co? Mamy tak po prostu zabić własne dzieci? - warknął Justin, zaciskając pięści.
-A widzisz inne rozwiązanie? Maja jest twoją siostrą. Wy nie możecie być razem, nie możecie ze sobą sypiać, nie możecie mieć dzieci.
-Majka jest moją dziewczyną. Tylko wy wiecie, że jesteśmy rodzeństwem...
Spojrzałam na niego spod kurtyny rzęs, przecierając wierzchem dłoni załzawione oczy.
-Co chcesz przez to powiedzieć. - jego mama zmarszczyła brwi.
-Ja ją kocham i chcę z nią być. - odparł ostro.
-Nie możecie być razem. Jakbyś nie wiedział, to jest nielegalne.
-Ale ja, kurwa, nie potrafię tratować ją jak siostrę. Ona samym spojrzeniem mnie podnieca, więc o czym my w ogóle mówimy. To jest fizycznie niemożliwe. - podniósł lekko głos. Pogładziłam go po ramieniu, czując jak jego mięśnie się rozluźniają.
-Nie możecie się spotykać i koniec. - powiedziała moja mama. - Maja, usuniesz ciążę.
Momentalnie zerwałam się z kanapy i pobiegłam do siebie, na górę. Trzasnęłam drzwiami, po czym rzuciłam się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. Czułam, jak materiał pod moją głową robi się coraz bardziej wilgotny, przez łzy, wypływające litrami spod moich powiek.
Justin był dla mnie wszystkim. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Nosiłam pod sercem nasze dzieci, które kazali mi zabić...
Jak można zabić własne dzieci?
Nie mogłam tego zrozumieć. Nie usunę ciąży, chociażby mieli zaciągnąć mnie do lekarza siłą. Zrobię wszystko, żeby je uratować. One nie są niczemu winne. To ja przespałam się z własnym bratem, chociaż wtedy nie wiedziałam, że jesteśmy rodzeństwem.
Chwilę później drzwi od pokoju otworzyły się cicho. Justin wszedł do środka, podchodząc do mojego łóżka. Usiadł na jego skraju, sunąc dłonią po moich nagich udach.
-Justin, ja nie zabiję tych dzieci. Nigdy. - wychlipałam, przewracając się na plecy. Podniosłam się do pozycji siedzącej, wycierając z policzków łzy.
-Spokojnie, kochanie. Nie mogą cię do tego zmusić. - pogłaskał mnie po włosach, całując w czoło.
-Nie możemy się spotykać. Nie możemy ze sobą być... - wyszeptałam, obejmując swoimi dłońmi jego.
-Ale ja cie kocham. - jęknął cicho, a ja widziałam, że był bliski płaczu.
-Ja też cię kocham, Justin. - wplątałam palce w jego włosy, opierając swoje czoło o jego. - Najmocniej na świecie.
Spod jego powiek wypłynęło kilka łez, które starłam kciukami. Złożyłam delikatne pocałunki na jego powiekach, a następnie na czole. Objęłam jego twarz dłońmi, patrząc szatynowi głęboko w oczy.
-Jesteś moim bratem, Justin. Nie możemy, rozumiesz...?
Chłopak, ignorując moje słowa, momentalnie wpił się w moje usta, wplątując palce w moje włosy. Odwzajemniałam brutalny pocałunek, a z moich oczu wylewały się strumienie łez. Wiedziałam, że nie możemy tego robić, a jednak nie potrafiłam przerwać. Nie miałam wystarczająco dużo silnej woli, aby go od siebie odepchnąć. Zamiast tego pogłębiłam pocałunek, wprawiając w namiętny taniec nasze języki.
-Justin, ja jestem twoją siostrą... - wyszeptałam, kiedy oderwaliśmy od siebie nasze spragnione usta, aby zaczerpnąć powietrza.
-Wiem. - mruknął cicho, a następnie ponownie złączył nasze wargi.
Przyciągnęłam go do siebie jeszcze bliżej, chcąc czuć każdą jego część. Opadłam delikatnie na poduszki, a Justin naparł na moje ciało. Jego dłoń błądziła po moim ciele. Uniósł lekko moją nogę, sprawiając tym samym, że był jeszcze bliżej mnie.
W jednym momencie chciałam płakać ze smutku i ze szczęścia. Miałam świadomość tego, że to co robimy jest złe, a dla wielu ludzi wręcz chore. Z drugiej jednak strony, czułam bliskość Justina. Czułam jego ciepłe wargi na swoich. Czułam jego miłość...
W tym momencie drzwi od pokoju otworzyły się, a do środka weszła moja mama, razem z mamą Justina.
Justin zsunął się ze mnie, stając na podłodze, a ja poprawiłam bluzkę, siadając na łóżku.
-Czy wy nie rozumiecie, że nie możecie być razem? - zaczęła pani Bieber, przez co momentalnie spuściłam głowę.
-A czy wy nie rozumiecie, że to jest silniejsze od nas? - warknął chłopak. - My się, kurwa, kochamy. Nie zaczniemy z dnia na dzień traktować się jak rodzeństwo.
-Justin, powinieneś stąd pójść.- powiedziała jego mama, łapiąc go za ramię.
-Nie będziesz mi mówić, co mam robić. - wyrwał się z jej uścisku.
-Nie możesz tu być. - tym razem jej głos brzmiał dużo ostrzej.
-Mogę, ponieważ Maja jest moją dziewczyną.
-Nie, ona jest twoją siostrą. - ponownie starała się go wyprowadzić z pokoju, jednak Justin wyszarpał swoją rękę, chcąc podejść do łóżka.
***Oczami Justina***
Kierowałem się w stronę blondynki, kiedy do pokoju wszedł mój ojciec, razem z ojcem Mai, czyli równocześnie z moim biologicznym ojcem.
-Jeremy, musicie go stąd wyprowadzić. - mruknęła moja mama, a ja poczułem uścisk na ramieniu.
-Zostaw mnie. - warknąłem, wyrywając się.
-Justin, uspokój się.
-Jak mam się, kurwa, uspokoić, skoro chcecie odebrać mi najważniejszą osobę w moim życiu!? - ryknąłem, przez co mama Mai oraz moja zadrżały.
Ponownie poczułem uścisk na ramieniu, tym razem z oby dwóch stron. Mężczyźni siłą wyprowadzili mnie z pokoju. Wkurwiony, zbiegłem schodami na dół, wychodząc z domu. Trzasnąłem drzwiami, kierując się do swojego samochodu. Wyjąłem z bagażnika butelkę wódki, po czym zająłem miejsce kierowcy. Wyciągnąłem z kieszeni spodni komórkę, a w oczach zebrały mi się łzy.
"Kocham cię, maleńka. I nigdy nie przestanę..."
Wysłałem sms'a do Mai, po czym odpaliłem silnik. Zjechałem z podjazdu, otwierając butelkę wódki. Wypiłem dwa łyki, trzymając szklany przedmiot w jednej ręce...
***
Zaparkowałem przed starymi barakami. Wyłączyłem silnik, po czym wysiadłem z samochodu, biorąc ze sobą butelkę, z której ubyło część zawartości. Z twarzą zalaną łzami wszedłem do środka. Nie przejmowałem się w tej chwili tym, czy kumple zobaczą mnie w takim stanie.
Wszystko miałem już w dupie...
Zastałem siedzących w środku Austina i Chrisa, z puszkami piwa w ręce. Ich wzrok niemal natychmiast wylądował mnie, a wyraz twarzy z wesołych zmienił się ma zdezorientowane.
-A tobie co się stało? - Austin uniósł brwi. - Tylko mi nie mów, że znowu ubzdurałeś sobie, że Majka puściła się z Dannym. - mruknął, po czym razem z Chrisem zaśmiali się cicho.
-Zabiłem skurwiela tydzień temu. - warknąłem, siadając pod ścianą.
-Sprzątnąłeś Danny'ego? - spytał Chris, na co skinąłem głową, a z moich oczu wypłynęły kolejne łzy.
-W takim razie co ci jest? - chłopaki patrzyli na mnie z lekką ironią w oczach.
-Życie mi się spieprzyło. - powiedziałem cicho, wpatrując się tępo w ziemię.
-A co? Majka nie chce się z tobą bzykać? - parsknęli śmiechem, wyprowadzając mnie tym z równowagi.
Rzuciłem, w połowie pełną, butelką wódki o ścianę, momentalnie wstając z miejsca. Szybkim krokiem podszedłem do Austina, przykładając mu broń do gardła.
-Ja pierdolę! Opanuj się człowieku! - krzyknął, odpychając mnie od siebie.
Ze wściekłością rzuciłem pistolet na ziemię, wybuchając płaczem. Oparłem się o ścianę i zsunąłem po niej, siadając na ziemi.
-Nie mogę być z Majką...
Chłopaki zmarszczyli brwi, kucając obok mnie.
-Dlaczego? - Austin poklepał mnie lekko po ramieniu. - Ty kochasz ją, ona kocha ciebie...
-Majka jest moją siostrą... - wyszeptałem, chowając głowę w kolanach...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Nie wiem, czy wam się to podoba, czy uważacie to raczej za chore, ale dla mnie TAKA miłość pomiędzy bratem, a siostrą jest przepiękna...
Wiecie, że zostały już tylko dwa rozdziały i epilog...?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was serdecznie na mojego aska. Z chęcią odpowiem na wszystkie Wasze pytania.
Kocham Was i do następnego ;-*
Ps. Chciałam Was zaprosić na pięknego bloga/ opowiadanie. Jest właśnie o tym, co dla mnie jest piękne. O miłości, takiej, jak między chłopakiem, a dziewczyną, tylko że główni bohaterowie od początku wiedzą, że są rodzeństwem...

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 47...

***Tydzień później***
Te parę dni było najpiękniejszym czasem w moim życiu. Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa. Przy Justinie nie trzeba mi było niczego innego. Dosłownie. Jestem przekonana, że nie ma na świecie drugiej, tak zakochanej pary, jak ja i Justin.
Skończyłam właśnie pakować swoje ubrania do torby. Zapięłam zamek, opadając na łóżko, obok szatyna. Chłopak objął mnie ramieniem, a ja ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Nie wyjeżdżajmy. - mruknął w moje włosy.
-Też najchętniej bym tu została, ale muszę chodzić do szkoły, Justin. - zachichotałam cicho, kreśląc niewidzialne wzorki na jego ramieniu.
-To ja cię będę uczyć. - wzruszył ramionami, na co ja parsknęłam śmiechem.
-A czego ty mógłbyś mnie nauczyć? - poklepałam go lekko po klatce piersiowej.
-Biologii... w praktyce. - mruknął seksownie, a następnie odwrócił nas tak, że ja leżałam na poduszkach, a on górował nade mną, napierając swoim ciałem na moje.
Wpił się w moje wargi, siadając na mnie okrakiem. Złapałam go za koszulkę, przyciągając bliżej siebie. Jedną dłoń ułożyłam na policzku chłopaka, gładząc go delikatnie opuszkami palców. Nasze języki ocierały się o siebie, powodując falę dreszczy oraz jęków, wydobywających się z naszych ust.
-A teraz na prawdę musimy już jechać. - odepchnęłam go lekko od siebie, przez co zrobił zawiedzioną minkę małego chłopca. - No już, złaź ze mnie. - poklepałam go po tyłku, przez co zachichotał pod nosem, zsuwając się ze mnie. Podniósł z podłogi moją torbę, a następnie udał się w stronę wyjścia z domku. Westchnęłam głośno, ostatni raz rozglądając się po sypialni. Na moje usta wkradł się uśmiech, kiedy do głowy powróciły wspomnienia wielu erotycznych chwil, które przeżyliśmy tu z Justinem. Zamknęłam drzwi od pokoju, a następnie wyszłam z domu. Wolnym krokiem podeszłam do samochodu. Szatyn otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, za co podziękowałam mu delikatnym uśmiechem. Zajęłam swoje miejsce, opierając głowę o szybę. Chłopak odpalił silnik, wyjeżdżając z ośrodka. Zauważyłam, jak zerka na mnie kątem oka, przez co uniosłam pytająco brwi.
-Co? - zaśmiałam się cicho, kiedy chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku.
-Po prostu jestem szczęśliwy. - wzruszył lekko ramionami, układając rękę na moim kolanie. - Gdyby ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedział mi, że będę zakochany w piętnastolatce i zostanę ojcem, nigdy bym nie uwierzył. - pokręcił z rozbawieniem głową.
Pocałowałam go w policzek, po czym oparłam się o boczną szybę, przymykając powieki.
***Oczami Justina***
Dwie godziny później zaparkowałem na podjeździe przed białym domem.
-Kochanie... - przeczesałem włosy Mai, obserwując, jak mój aniołek słodko śpi. - Czas wstawać.
Dziewczyna otworzyła powoli oczy, ziewając cicho. Spojrzała na mnie lekko zaspanymi oczami, odwzajemniając gest. Spojrzała przez boczną szybę na nieznany dom, przygryzając lekko dolną wargę.
-Jesteś pewien, że mam iść z tobą? Może powinieneś sam z nią najpierw porozmawiać. - mruknęła cicho, patrząc na mnie niepewnie.
-Nie. Chcę, żebyś poszła ze mną. Ja nawet nie wiem, o czym mam z nią rozmawiać. - skrzywiłem się lekko.
-Czyżby Justin Bieber się denerwował? - uśmiechnęła się łobuzersko, na co przewróciłem z rozbawieniem oczami. - Rozmawiałeś z nią? - spytała po chwili.
-Tak, dzwoniłem do niej z dwa dni temu. - Maja pokiwała ze zrozumieniem głową.
-Nie bój się. To w końcu twoja... matka. - powiedziała niepewnie.
-Ona jest raczej kobietą, która mnie urodziła. Moją matką jest ktoś inny. Moją matką jest osoba, którą kocham, a tej nawet nie znam. - wzruszyłem lekko ramionami, układając dłoń na klamce. - Już czas...
Wyszedłem z samochodu, a następnie obszedłem go dookoła, otwierając drzwi od strony Mai. Dziewczyna wysiadła, po czym złapała mnie za rękę, udając się w stronę wejścia do domu.
-A może jednak się wycofam... - mruknąłem niepewnie, zatrzymując się zaraz przed drzwiami.
-Nie, Justin. Jesteś już tutaj, to nie możesz teraz uciec. Przecież to parę minut rozmowy. - mocniej chwyciła mnie za rękę, nie pozwalając tym samym odejść.
Z głośnym westchnieniem uniosłem rękę i zapukałem w drzwi. Po chwili usłyszeliśmy kroki, a drzwi od domu otworzyły się, ukazując w progu kobietę, wyglądającą na jakieś trzydzieści osiem lat.
-Dzień dobry. - przywitałem się. - To ja do pani dzwoniłem. - uśmiechnąłem się do niej lekko, co niemal natychmiast odwzajemniła.
-Witajcie. - otworzyła szerzej drzwi. - Zapraszam. - wskazała gestem dłoni, abyśmy weszli do środka.
Pokierowała nas do salonu, gdzie zajęliśmy miejsca na kanapie. Czułem się niepewnie. Nie wiedziałem, czy to ja mam rozpocząć rozmowę, czy może ona coś powie. Kobieta usiadła na przeciwko nas, układając ręce na kolanach.
-Ciszę się, że zdecydowałeś się ze mną spotkać, Justin. - zaczęła, na co ja odetchnąłem w duchu. - To twoja dziewczyna? - uśmiechnęła się do Mai.
-Tak. - odparłem, również utrzymując na ustach uśmiech. - To Maja.
-Bardzo mi miło. - blondynka przywitała się z moją biologiczną matką.
-Mi również, kochanie. - zwróciła się do piętnastolatki. - Myślę, że teraz chciałbyś się dowiedzieć prawdy. - przeniosła swój wzrok na mnie.
-Tak. To było dla mnie na prawdę ogromne zaskoczenie. Dopiero trzy miesiące temu dowiedziałem się, że jestem adoptowany. Nie ukrywam, że to był dla mnie szok.
-Przepraszam cię. Byłam młoda, kiedy zaszłam z tobą w ciążę. Młoda i głupia. To zdarzyło się na jednej z imprez. Miałam wtedy osiemnaście lat. Nie potrafiłabym się tobą zająć, zwłaszcza bez pomocy twojego ojca. Nie chciałam, żebyś był nieszczęśliwy, dlatego uznałam, że będziesz miał lepsze życie w innej rodzinie. Przepraszam.
-Nie mam pani tego za złe. - sprostowałem od razu, posyłając kobiecie serdeczny uśmiech. - Najważniejsze jest to, że nie usunęła pani tej ciąży, że mnie pani nie... zabiła. To pani mnie urodziła i dała mi żucie. Dzięki pani tu jestem, żyję, mam wspaniałą dziewczynę i niedługo sam zostanę ojcem. Na prawdę nie ma mnie pani za co przepraszać.
Kobieta lekko uniosła brwi, spoglądając to na mnie, to na Maję.
-Jesteś w ciąży? - spytała, uśmiechając się delikatnie.
-Tak. - odparła nieśmiało dziewczyna.
-Przepraszam, muszę o to zapytać. Ile masz lat?
-Piętnaście. - Maja spojrzała na mnie ukradkiem.
Kobieta pokiwała lekko głową, po czym westchnęła głośno.
-Dwa lata po twoim urodzeniu wyszłam za mąż. Ponownie zaszłam w ciążę, tylko wtedy z osobą, którą kochałam i kocham nadal.
-Czyli mam rodzeństwo? - uniosłem lekko brwi, oczekując odpowiedzi.
-Tak. Masz brata, ma siedemnaście lat. Niedługo powinien wrócić ze szkoły.
Jeśli ten "brat" będzie chciał mi odbić Majkę, nie ważne, że jesteśmy spokrewnieni. Obiję mu mordę tak, że zapamięta mnie do końca życia.
W tym momencie usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi oraz kroków.
-Wróciłem! - momentalnie przewróciłem oczami, słysząc bardzo dobrze znany mi głos.
Chłopak wszedł do salonu, zatrzymując się nagle, kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały.
-Bieber? Co ty tu robisz? - w jego głosie można było usłyszeć nutę paniki.
-Przyszedłem naskarżyć na ciebie twojej mamie. - zaśmiałem się cicho.
-Ej no, stary... - mruknął, a ja wiedziałem, że wziął moje słowa na serio.
-Spokojnie. Nie jestem taki. - ponownie zachichotałem.
-W takim razie dowiem się w końcu, co robisz w moim domu? I to na dodatek z taką ślicznotką? - zerknął na Maję i oblizał wargi, czym momentalnie podniósł mi ciśnienie.
-Nawet o tym nie myśl. - warknąłem, posyłając mu znaczące spojrzenie. On dobrze wiedział, co noszę za paskiem od spodni, dlatego zrozumiał moje ostrzeżenie. - Nie odbija się dziewczyny bratu, Nate.
Chłopak zrobił mało inteligentną minę, spoglądając pytająco na mamę.
-Jak widzę, dobrze się znacie, więc nie muszę was sobie przedstawiać. - uśmiechnęła się lekko. - Nate, mówiłam ci, że przed urodzeniem ciebie byłam w ciąży, ale nie mogłam się zająć dzieckiem. To właśnie Justin jest twoim bratem. - wyszczerzyłem się do niego, kiedy on wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
-Serio? - zachichotałem, obserwując jego zdezorientowaną minę.
-Jesteś na mnie skazany, Nate. A może raczej powinienem powiedzieć "braciszku".
-Ja pierdole. Bieber jest moim bratem. Zrobiło się na prawdę ciekawie... - rzucił z rozbawieniem, a ja zauważyłem, jak jego matka zmroziła go wzrokiem za słownictwo.
Po chwili Nate poszedł na górę, do swojego pokoju, zostawiając nas samych.
-Nie krępuj się, Justin. Pytaj o co tylko chcesz. - kobieta posłała mi delikatny uśmiech.
-Właściwie to mam pytanie. - zacząłem powoli, opierając łokcie o kolana. - Wie pani, kto jest moim biologicznym ojcem?
-Nie wiem, jak ma na imię ani na nazwisko. Poznałam go na jakiejś imprezie. Zaszłam z tobą w ciążę po sporej ilości alkoholu. Zapomnieliśmy się zabezpieczyć, ale teraz widzę, że dobrze, że tego nie zrobiliśmy. - spojrzała na nas znacząco.
-A czy on wie, że ma syna? - uniosłem brwi, oblizując powoli wargi.
-Nie. - pokręciła przecząco głową. - Nie spotkaliśmy się nigdy więcej. To był jednorazowy, przygodny seks. Nie łączyło mnie nic z twoim ojcem. Jedyne, co mi po nim pozostało, to zdjęcie. - kobieta wstała z kanapy, a następnie podeszła do komody. Wyjęła z niej jakieś zdjęcie, po czym wróciła do nas. - To est zdjęcie sprzed dwudziestu paru lat. Nie wiem nic więcej, Justin. Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Jeśli chcesz, możesz wziąć to zdjęcie. Nie uda ci się po nim odnaleźć ojca, ale zawsze to jakaś pamiątka.
-Na pewno nie chce go pani zatrzymać? - niepewnie wziąłem od niej fotografię.
-Tak, chociaż tyle mogę zrobić..
-Dziękuję. - mruknąłem, po czym podniosłem się z kanapy. - Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną porozmawiać. To dla mnie dużo znaczy. A teraz musimy się już zbierać. - posłałem jej lekki uśmiech, kierując się w stronę drzwi.
-To ja dziękuję, że mogłam cię poznać. Że mogłam poznać swojego... syna i jego dziewczynę. - przeniosła wzrok ze mnie na Maję. - Mam nadzieję, że nie popełnicie tego błędu, co ja i zajmiecie się waszym dzieckiem.
Pożegnaliśmy się z kobietą, a następnie opuściliśmy dom. Podszedłem do samochodu i otworzyłem drzwi od strony pasażera. Następnie, kiedy Maja zajęła swoje miejsce, zamknąłem drzwi. Przeszedłem dookoła samochodu, wsiadając do środka. Westchnąłem głośno, opierając się o kierownicę. Poczułem, jak Maja gładzi mnie po plecach, składając delikatne pocałunki na moim ramieniu.
-Dziękuję, że poszłaś ze mną. - pocałowałem ją w główkę, przejeżdżając opuszkami palców po jej policzku. - Wiesz co? Zawsze się zastanawiałem, jak można mieć tak delikatną i gładziutką skórę, jak ty. - sunąłem dłonią po jej szczęce, szyi, dekolcie oraz ramieniu.
Dziewczyna wplątała palce w poje włosy i przyciągnęła mnie do siebie, wpijając się w moje usta. Zsunąłem dłonie na jej tyłek, ściskając go lekko, przez co z ust Mai wydobył się cichy jęk. Wykorzystując okazję, wsunąłem język do jej ust, by po chwili połączyć swój z jej w namiętnym tańcu.
-Justin, jedź... - szepnęła w moje usta, kiedy oderwaliśmy od siebie nasze wargi.
Z głośnym westchnieniem odsunąłem się od niej, włączając silnik. Zjechałem z podjazdu, wjeżdżając na główną drogę.
-Justin, skąd się znacie? Ty i twój... brat. - spytała Maja, odwracając się w moją stronę.
-Jestem jego dilerem. - wzruszyłem ramionami, śmiejąc się pod nosem. - Ten koleś ćpa od piętnastego roku życia. Jest jednym z najbardziej uzależnionych ludzi, jakich znam.
Po chwili usłyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz, przejeżdżając palcem po dotykowym ekranie.
-No witam. - przywitałem się z mamą.
-Cześć, Justin. Kiedy wracacie? - spytała, a ja usłyszałem w tle odgłos uderzanych o siebie garnków. - Dzieciaki wariują bez ciebie.
-Tak a propo rodzeństwa, właśnie się dowiedziałem, że mam brata, trzy lata młodszego ode mnie.
-Widziałeś się ze swoją biologiczną matką? - spyta z przejęciem, zaprzestając wszelkich czynności.
-Tak, właśnie od niej wracamy. - mruknąłem, podtrzymując ramieniem komórkę, w tym samym czasie zmieniając bieg w samochodzie.
-I jaka jest? - dopytywała.
-Wydaje się miła, ale rozmawiałem z nią tylko chwilę. Powiedziała, dlaczego nie mogła się mną zająć i ogólnie opowiedziała, jak to było. - gwałtownie nacisnąłem na hamulec, widząc, wybiegającą na ulicę, małą dziewczynkę. - Muszę kończyć. - rzuciłem do mamy, odkładając telefon. Widząc przerażenie w oczach tego dziecka, wysiadłem z samochodu, podchodząc do dziewczynki. Miała najwyżej z cztery latka, a jej malutka twarzyczka była cała zapłakana.
-Co się stało, kochanie? - ukucnąłem obok niej, zakładając kosmyk jej włosków za ucho.
-Ma - ma... - wychlipała, przecierając piąstkami oczka.
-Zgubiłaś mamusię? - uniosłem brwi, na co dziewczynka nieśmiało skinęła główką. - Chodź, znajdziemy ją. - wziąłem małą na ręce, schodząc z ulicy na chodnik. - Powiedz, księżniczko, jak masz na imię? - spojrzałem na dziewczynkę, która bawiła się skrawkiem swojej sukienki.
-Lily... - powiedziała cicho, dziecięcy głosikiem.
-Ja jestem Justin. - uśmiechnąłem się do niej.
Nagle do naszych uszu doszły głośne krzyki.
-Lily! - głos kobiety był zrozpaczony. - Lily, gdzie jesteś!?
Podszedłem do, jak przypuszczam, mamy małej dziewczynki.
-Znalazłem zgubę. - uśmiechnąłem się serdecznie. - Mała wybiegła mi prosto pod samochód. - mama wzięła córeczkę na ręce.
-Jak mam ci dziękować? - spytała, patrząc na mnie z wdzięcznością w oczach.
-Po prostu niech pani nie spuszcza z niej oka. Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia.
-Dziękuję. - kobieta pogładziła mnie po ramieniu.
Mała Lily wychylił się i pocałowała mnie w policzek, po chwili chowając twarzyczkę w zagłębienie szyi swojej mamy, zawstydzona.
-Jak słodko. - zaćwierkałem. - Oby tylko moja dziewczyna nie była zazdrosna. - dodam, a następnie oddaliłem się w stronę samochodu. Zająłem miejsce kierowcy i z powrotem włączyłem się do ruchu.
-Nawet nie wiem, co powiedzieć... - szepnęła Maja, przez co przeniosłem na nią wzrok. - To było tak cholernie kochane...
-To, że jej nie rozjechałem? - uniosłem lekko brwi, uśmiechając się pod nosem.
-Wiesz o czym mówię. - mruknęła, uderzając mnie lekko w ramię. - Ale teraz wiem, w jakich dziewczynach gustujesz. Nie w pół nagich prostytutkach, tylko w czterolatkach, ubranych w różowe sukieneczki. - zachichotała cicho.
Nie potrafiłem tego nie odwzajemnić, jej śmiech był zaraźliwy.
-A tak na prawdę, będziesz wspaniałym ojcem, Justin. Czuję to... - musnęła mój policzek. Ułożyłem dłoń na jej kolanie, pocierając je delikatnie.
-Będę się starał. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. - odparłem, przenosząc rękę na oparcie fotela Mai.
***Oczami Mai***
Po dwudziestu minutach Justin zaparkował na podjeździe przed moim domem. Wysiadłam z samochodu, kiedy szatyn wyjmował bagażnika moją torbę. Złapał mnie za rękę, udając się w stronę domu. Weszliśmy do środka i ściągnęliśmy buty oraz kurtki, wieszając je na wieszaku.
-Wróciliśmy! - krzyknęłam, aby poinformować rodziców.
Po chwili moja mama pojawiła się w przedpokoju, zamykając mnie w uścisku.
-Ależ ja się za tobą stęskniłam. - mruknęła, tuląc mnie do siebie.
-Mamo, udusisz mnie. - jęknęłam, na co i z jej i z Justina ust, uciekł cichy chichot
-Mam nadzieję, że się zabezpieczaliście. - powiedziała, a szatyn kolejny raz się zaśmiał, tym razem głośniej.
-Kiedy pamiętaliśmy... - powiedział cicho, za co oberwał ode mnie lekko z łokcia w brzuch.
-A wy się zabezpieczaliście? - uniosłam brwi, wpatrując się w rodzicielkę.
-Majka! - kobieta przybrała oburzony wyraz twarzy. - To chyba nasza prywatna sprawa.
-Wydaje mi się, że to, czy ja i Justin się zabezpieczaliśmy, to również nasza prywatna sprawa. - posłałam jej znaczące spojrzenie, przez co pokręciła z rozbawieniem głową.
-Oj dzieci, dzieci... - mruknęła, a następnie, posyłając nam serdeczny uśmiech, odeszła do salonu.
Skierowaliśmy się schodami na górę, prosto do mojego pokoju. Położyłam na biurku zdjęcie, które Justin otrzymał od swojej biologicznej matki, po czym podeszłam do niego. Zarzuciłam chłopakowi ręce na szyję i stanęłam na palcach. Justin objął mnie ramionami w pasie, przyciągając maksymalnie blisko siebie.
W tym momencie do pokoju wszedł mój ojciec.
-Słyszałem, że moja córeczka wróciła. - podszedł do mnie i przytulił, kiedy odsunęłam się od szatyna.
-Tato... - wydusiłam z siebie. - Czy wy razem z mamą chcecie mnie dzisiaj udusić?
Mężczyzna puścił mnie ze śmiechem, opierając się o biurko. Nagle jego wzrok padł na fotografię. Wziął ją do ręki i uśmiechnął się szeroko.
-Maja, skąd masz to zdjęcie? - spytał.
-Znasz tego człowieka? - mój głos przepełniony był nadzieją. Wierzyłam, że Justinowi uda się odnaleźć ojca.
-Oczywiście, że tak. - odpowiedział wesoło. - To przecież ja...
W tym momencie poczułam, jak z mojej twarzy odpływają wszelkie kolory, a przed oczami stanęła jedynie ciemność...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Powracam po mojej tygodniowej przerwie.
I jak rozdział? Zaskoczeni, czy spodziewaliście się tego?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam na mojego aska. Z chęcią odpowiem na wszystkie Wasze pytania:
Kocham Was i do następnego ;-* <który pojawi się szybciutko>

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 46...

***Oczami Mai***
Powoli otworzyłam powieki, zauważając dookoła jedynie ciemność, co oznaczało, że był środek nocy. Przeszukałam rękoma całe łóżko, jednak nigdzie nie znalazłam szatyna. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, gdzie mógł pójść. Usiadłam na łóżku, rozglądając się po pokoju.
Wiecie, jaka była moja pierwsza myśl, kiedy zauważyłam, że nie ma go przy mnie? Że Justin pojechał do tej prostytutki ze stacji. Momentalnie parsknęłam śmiechem, przeczesując palcami swoje blond włosy. Podniosłam się z łóżka i założyłam na siebie krótkie spodenki oraz bluzę Justina. Już miałam wyjść z pokoju, kiedy zauważyłam na podłodze czerwoną kopertę. Zdziwiona, podniosłam ją i otworzyłam, wyjmując ze środka kartkę.
"Kochasz mnie? To chyba nie będziesz się bała pójść do lasu...?"
Na moich ustach mimowolnie zawitał szczery uśmiech. Pokręciłam lekko głową, zastanawiając się, co ten mój kochany idiota mógł wymyślić.
Trzymając w rękach kartkę, wyszłam z domku. Momentalnie przyłożyłam dłoń do ust, kiedy zobaczyłam przed domkiem strzałkę, ułożoną z różowych świeczek. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, udając się we wskazanym kierunku. Powoli i z odrobiną niepewności weszłam do lasu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu szatyna, jednak jego nigdzie nie było. W pewnym momencie zauważyłam taką samą, czerwoną kopertę, przyczepioną do drzewa. Wzięłam ją do ręki i wyjęłam ze środka kartkę.
"Wiesz, że nie potrafię powiedzieć Ci, jak bardzo cię kocham, prawda?"
-Boże, jaki ty jesteś słodki... - westchnęłam, przytulając do siebie kartkę. - Jakim cudem ja cię znalazłam?
Ruszyłam dalej, cały czas szeroko uśmiechając się do siebie. Automatycznie ułożyłam rękę na brzuchu, głaszcząc go delikatnie.
-Będziecie miały najwspanialszego tatusia na świecie. - szepnęłam, czując pod powieką jedną, samotną łzę.
Po przejściu paru kroków, ujrzałam w oddali nikłe światła. Skierowałam się w to miejsce, przechodząc przez krzaki. Kiedy tylko weszłam na polanę, zatrzymałam się nagle, czując szklanki w oczach.
Na środku, na trawie, leżał koc, a wokół niego ułożone było serce z czerwonych i różowych, zapalonych świeczek. Pomimo że było to na dworze, w powietrzu unosił się cudowny zapach kwiatów. Otarłam z policzków łzy, w dalszym ciągu obserwując piękny widok przede mną.
Nagle poczułam, jak ktoś przekłada moje włosy na jedną stronę, a następnie zawiesza mi na szyję łańcuszek. Wzięłam do ręki zawieszkę, przyglądając jej się uważnie. Było to złote serduszko, z wygrawerowanymi literkami M + J.
Momentalnie z moich oczu zaczęły wypływać słodkie łzy. Odwróciłam się, po czym, obejmując twarz Justina dłońmi, wpiłam się w jego usta. Chociaż wiedziałam, że to niemożliwe, chciałam pokazać mu, jak bardzo go kocham. Chłopak ułożył jedną dłoń na moich plecach, przyciągając mnie bliżej siebie. Stanęłam na palcach, pogłębiając pocałunek. Nasze języki nie walczyły, tylko wzajemnie się uzupełniały, jakby tworzyły jedną całość. Tak samo, jak ja i Justin. Dopełnialiśmy się wzajemnie i żadna, nawet największa siła nie mogła nas rozdzielić.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Justin wyciągnął zza pleców bukiet róż, wręczając go mnie.
-Dzisiaj mijają dwa miesiące, odkąd jesteśmy razem, odkąd wyznałem ci miłość. Tak dokładnie za... - spojrzał na swój zegarek, po czym uśmiechnął się szeroko. - Dokładnie teraz.
-Boże, Justin. Ja nie wiem, co mam powiedzieć... - wyszeptałam, patrząc prosto w jego tęczówki.
-Wystarczy, że powiesz, że nigdy mnie nie zostawisz. - pogłaskał mnie delikatnie po policzku.
-Nigdzie się nie wybieram. - uśmiechnęłam się przez łzy. - Dziękuję, Justin. Jeszcze nigdy w życiu nikt nie zrobił dla mnie czegoś tak pięknego. - dodałam, wtulając się delikatnie w bukiet róż. - Jesteś tak cholernie kochany, Justin. - trzymając kwiaty w jednej ręce, drugą objęłam jego szyję, wtulając się w szatyna. Chłopak objął mnie ramionami w pasie, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Zaczął składać na niej delikatne pocałunki, przez co przymknęłam powieki.
-Chcę, żebyś wiedziała, jak dużo dla mnie znaczysz. - wyszeptał mi do ucha.
-Kocham cię, Justin. Tak cholernie mocno. - wzięłam głęboki oddech, napawając się zapachem jego perfum. - Dziękuję...
-To ja dziękuję, kochanie. Zmieniłaś moje życie. - popatrzył mi prosto w oczy, po chwili marszcząc brwi. - Nie płacz, skarbie. - otarł z moich policzków łzy, a następnie złożył delikatne pocałunki na moich powiekach.
-Po prostu się wzruszyłam. - posłałam mu szczery uśmiech. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka jestem szczęśliwa. A wszystko dzięki tobie.
Szatyn ułożył ręce na mojej talii, po czym skierował nas w stronę koca. Usiadłam na nim, podciągając kolana do klatki piersiowej.
-To tutaj... - szepnęłam, wpatrując się w wodę.
-Dokładnie w tym miejscu. - Justin usiadł obok mnie. - Wiesz, że już wtedy miałem nadzieję, że nie zostaniemy jedynie przyjaciółmi? Pamiętam, jak po naszym pierwszym pocałunku ty zasnęłaś, a ja ułożyłem twoją główkę na swojej klatce piersiowej i wpatrywałem się w ciebie. W twoje oczka, usta, włoski... - przerwał na moment, uśmiechając się łobuzersko. - Nie ukrywam, że na cycki też patrzyłem. - zrobił minę niewiniątka, na co ja momentalnie parsknęłam śmiechem. - Już wtedy stałaś się dla mnie cholernie ważna. - zaplątał sobie kosmyk moich włosów wokół palca.
-Całą drogę powrotną do domu rozmyślałam nad tym, co zdarzyło się między nami. Zastanawiałam się wtedy, czy to coś dla ciebie znaczyło, czy byłam kolejną dziewczyną, z którą się przelizałeś. - zaśmiałam się cicho. - Pamiętam też, jak Abby to przeżywała. Wiesz, to był mój pierwszy pocałunek, a ona czasami zachowuje się, jakby była moją matką. - szatyn zachichotał pod nosem, przenosząc wzrok z wody na mnie.
-Nadal nie mogę uwierzyć, że taka ślicznotka, jak ty, nigdy wcześniej nie miała chłopaka. Przecież to wręcz fizycznie niemożliwe.
-Właśnie o to chodzi. "Fizycznie" znalazłabym chłopaka, który mówiłby do mnie kochanie tylko w łóżku. Nie jestem typem dziewczyny, która chodziłaby z jakimś chłopakiem tylko dlatego, że jest przystojny i ma ładną buźkę. Dla mnie liczy się też to, co ma się w środku. Właśnie dlatego Luke był u mnie skreślony od samego początku.
-Maja, uważasz, że mam ładną buźkę? - zacytował, unosząc jedną brew.
-Oczywiście, że tak. - zaćwierkałam radośnie, łapiąc go za policzki. - Jesteś tak cholernie słodziutki, że mogłabym cię zjeść. - chłopak parsknął śmiechem. - Jak takie ciasteczko z czekoladą. - oblizałam usta, wpatrując się w Justina.
-Widzę, że wyobraźnia cię dzisiaj ponosi, kochanie. - zachichotał cicho. - Wiesz, wolałbym jednak, żebyś mnie nie zjadała.
Oparłam się na łokciach o koc, wpatrując się w gwiazdy. Czułam radość, wypełniającą moje serce. Rozchodziła się ona również po całym moim ciele. Wypełniała każdą, nawet najdrobniejszą cząstkę mnie.
Wstałam, zakładając ręce na piersi, po czym zeszłam z koca na trawę. Wpatrywałam się w lekko falującą wodę przede mną oraz słuchałam cichego szumu wiatru.
Chwilę później poczułam silne ramiona, owinięte wokół mojej talii.
-Maja, muszę cię o coś spytać. - zaczął, a jego głos brzmiał poważnie. - Ja wiem, że masz dopiero piętnaście lat i że jesteś jeszcze dzieckiem. Wiem, że wielu ludzi uznałoby mnie za szaleńca i wariata. Ale wiem również, że to z tobą chcę spędzić resztę życia. To przy tobie chcę się budzić każdego ranka oraz zasypiać, trzymając twoje drobne ciałko w ramionach. To w twoje oczki chcę patrzeć do ostatniego dnia swojego życia oraz z tobą przeżywać te najbardziej erotyczne chwile. - zaśmiałam się cicho, jednak już po chwili mój wyraz twarzy zmienił się na zaskoczony. Justin uklęknął przede mną, patrząc prosto w moje tęczówki. - Kochanie, ja zrozumiem, jeśli powiesz nie i będę czekać tak długo, jak tylko będziesz chciała, ale muszę o to spytać. - chłopak wziął głęboki wdech, po czym wyjął zza pleców małe pudełeczko w kształcie serduszka. - Wyjdziesz za mnie...?
Momentalnie całe moje ciało zesztywniało. Wpatrywałam się w niego, czując, jak po moich policzkach spływają kolejne łzy, których nie byłam w stanie zahamować. W ogóle nie potrafiłam nic z siebie wydusić. Po chwili uklęknęłam, aby być na tej samej wysokości, co szatyn. Objęłam jego twarz dłońmi, bardzo delikatnie muskając jego usta.
-Tak, Justin... - wyszeptałam, czując, jak mój głos zaczyna się łamać.
Chłopak, nie czekając na nic dłużej przyciągnął mnie do siebie, łącząc nasze usta w cholernie namiętnym pocałunku. Wplątałam palce w jego włosy, ciągnąc delikatnie za ich końcówki, kiedy palce szatyna zetknęły się z nagą skórą na mojej talii. Jęknęłam cicho, czując jego dłonie, błądzące po moim ciele.
-Boże, na prawdę się zgadzasz? - wyszeptał w moje usta, obejmując dłońmi moją twarz, a jego palce wplątane były w moje włosy.
-Tak. - powtórzyłam, patrząc prosto w oczy chłopaka.
Nagle spod jego powieki wypłynęła jedna, samotna łza. Otarłam ją delikatnie, składając delikatny pocałunek na jego czółku. Chłopak wtulił się we mnie, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Poczułam, jak jego ciało delikatnie się trzęsie, co oznaczało, że płakał. Wplątałam palca w jego włosy, delikatnie głaszcząc skórę jego głowy.
-Dziękuję, kochanie... - wyszeptał, odsuwając się ode mnie po chwili.
Wstaliśmy po chwili, patrząc sobie głęboko w oczy. Pogładziłam go po policzku, po którym spływały ostatnie łzy. - Przepraszam za każdą chwilę, w której zachowywałem się jak skończony idiota. Przepraszam. - powiedział cicho, spuszczając wzrok.
-Justin, dla mnie to nie jest ważne. Liczy się to, co jest teraz, a nie to, co było. - szepnęłam w jego usta, muskając je delikatnie.
-Maja, zdejmij bluzę. - na ustach szatyna pojawił się uśmieszek.
Lekko zdziwiona ściągnęłam przez głowę ubranie chłopaka, odkładając je na trawę.
-A teraz spodenki. - przygryzł dolną wargę, mierząc mnie wzrokiem.
-Justin, co ty kombinujesz... - pokręciłam z rozbawieniem głową. - Kiedy chciało ci się bzykać, to raczej ty mnie rozbierałeś. - na moje słowa, chłopak zachichotał pod nosem.
Zdjął z siebie koszulkę, a następnie odpiął spodnie, zsuwając je z siebie. Przyglądałam mu się z rękoma założonymi na piersi oraz widocznym rozbawieniem. Szatyn podszedł do mnie i ułożył swoje dłonie na zapięciu moich spodenek. Odpiął guzik, a następnie rozpiął rozporek, po czym zsunął ze mnie dolną część garderoby. Jego ręce wylądowały przy krańcach mojej koszulki. Uniósł ją, ściągając ze mnie przez głowę.
-Wiesz, że cię kocham, prawda? - zaczął, łobuzersko się przy tym uśmiechając. Niepewnie skinęłam głową, marszcząc brwi. - I wybaczysz mi to, co zrobię, prawda?
-Justin, o czym ty... - nie zdążyłam jednak dokończyć, ponieważ szatyn przerzucił sobie moje ciało przez ramię, a następnie skierował się w stronę wody.
-Justin, nie! - pisnęłam, kiedy zorientowałam się, jakie są jego zamiary. - Tam jest zimno!
-To ja cię ogrzeję, kotek. - mruknął ze śmiechem, układając dłonie na moim tyłku.
Chwilę później z jego ust wydobył się cichy syk.
-Lodowata. - zachichotał, wchodząc głębiej do jeziora.
-Nie,ja nie chcę! Proszę! - pisnęłam ze śmiechem, uderzając w jego plecy piąstkami.
Nagle poczułam chłód, przeszywający całe moje ciało. Wynurzyłam się z wody, odrzucając swoje włosy do tyłu.
-Justin! - krzyknęłam, patrząc na chłopaka, któremu woda sięgała jedynie nad kolana. Szatyn pękał ze śmiechu, kiedy ja miałam ogromną ochotę go zabić. Tak na żarty, oczywiście.
Zanurkowałam, podpływając do niego powoli. Kiedy byłam już wystarczająco blisko, złapałam się gumki od jego bokserek, wynurzając się z wody. Zaczęłam sunąć mokrymi i zimnymi dłońmi po jego, jeszcze suchej, klatce piersiowej.
-Kurwa, jaka zimna. - syknął cicho, przez co wybuchnęłam śmiechem.
-Wyobraź sobie, że zaraz znajdziesz się w niej cały. - zaćwierkałam radośnie, zdobywając od chłopaka przerażone spojrzenie.
Stanęłam na palcach, a następnie objęłam twarz szatyna dłońmi. Złączyłam nasze spragnione usta, muskając jego wargi. Zaczęłam go ciągnąć w kierunku głębszej wody, a ze względu na to, że Justin nie potrafił przerwać naszego gorącego pocałunku, woda sięgała mu już do pasa. Ułożyłam ręce na jego karku, po czym przyciągnęłam go tak, że chłopak znalazł się w wodzie. Wypłynął po chwili, przeczesując palcami włosy.
-No to teraz chodź tu do mnie, laleczko. - mruknął seksownie.
Objął dłońmi moją nagą talię, przyciągając moje ciało do swojego. Kiedy moje biodra zderzyły się z jego przyrodzeniem, jęknął cicho w moje usta. Naparł na moje wargi, bez ostrzeżenia wsuwając język do moich ust. Otarł nim o moje podniebienie, przez co, tym razem ja, jęknęłam cicho. Ułożył dłonie na moich nagich plecach, odchylając mnie lekko do tyłu. Wplątałam palce w jego gęste włosy, przyciągając go bliżej siebie.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Nigdy w życiu nie byłam tak cholernie szczęśliwa. Miałam ochotę cały czas płakać z radości, która przepełniała moje serce. Właśnie najważniejsza dla mnie osoba na świecie trzymała mnie w swoich ramionach, okazując mi swoją miłość. Pod sercem nosiłam dwie, malutkie istoty, które są dowodem naszej miłości. Wzajemnej walki o to, co mamy teraz.
Mamy siebie i nic więcej nie jest potrzebne...
Szatyn przeniósł swoje usta na moją rozpaloną skórę na dekolcie. Przymknęłam powieki, spod których wypłynęły łzy. Chciałam tę chwilę zatrzymać na wieczność i już zawsze być w objęciach Justina.
Jednak każdy z czasem przekonuje się o tym, że życie nie jest bajką, a szczęście to tylko jedno, ulotne, nic nie znaczące słowo, które z czasem znika, jak bańka mydlana...
-A teraz chodź, bo mi tu na prawdę zamarzniesz. - szatyn potarł moje ramiona.
Podpłynęłam do niego od tyłu i weszłam mu na plecy. Chłopak ułożył dłonie pod moimi udami, przytrzymując moje ciało. Wyszedł na brzeg, kierując się na polanę. Chwilę później postawił mnie zaraz obok naszych ubrań. Pocałowałam go w policzek, po czym założyłam na siebie spodenki. Wsunęłam rękę pod zapięcie stanika, odpinając go. Górna część mojej bielizny opadła na ziemię. Czułam na sobie głodny wzrok Justina. Chłopak oblizał wargi, wpatrując się w moje piersi. Podniosłam z ziemi suchą koszulkę oraz bluzę szatyna. Założyłam na siebie ubrania, roztrzepując lekko włosy.
-Jesteś najpiękniejszą osobą, jaka chodzi po tej ziemi. - do moich uszu doszedł głos Justina. Posłałam mu szczery uśmiech, idąc w kierunku koca, na którym siedział mój chłopak. Uklęknęłam za nim, układając swoje dłonie na jego karku.
-Rozluźnij się, kochanie. - mruknęłam mu do ucha, sunąc dłońmi po jego ramionach.
Chłopak wziął głęboki oddech, wypuszczając go po chwili. Zaczęłam masować jego kark i plecy, czując, jak jego mięśnie powoli się rozluźniają.
-Coś się stało? Jesteś spięty. - złożyłam kilka delikatnych pocałunków na jego skórze.
-Nie przejmuj się tym. - mruknął, odchylając lekko głowę i dając mi tym samym większy dostęp do jego szyi.
-Martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś się stresował. - szepnęłam, bawiąc się końcówkami jego włosów.
Obejmując chłopaka od tyłu, ułożyłam dłonie na jego klatce piersiowej, sunąc po niej delikatnie.
-Pójdę na odwyk. - powiedział nagle, przez co moje brwi lekko się uniosły. - Zrozumiałem, że jestem uzależniony. - westchnął cicho, przyciągając mnie na swoje kolana. Zarzuciłam mu ręce na szyję, wpatrując się w jego tęczówki. - Nie wiem, myślałem, że biorę tak bez żadnych zobowiązań.
-Zrobisz to dla nas? - uśmiechnęłam się delikatnie, przeczesując jego włosy.
-Wszystko, co tylko chcesz. - złożył pocałunek na moim czole, przytulają się do mnie.
-Chcę, żeby już zawsze było tak, jak teraz. - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
-Będzie, kochanie. Nikt nam tego nie zniszczy. Już zawsze będziemy tylko ty, ja i te małe szkraby...
***Oczami Justina***
Skłamałbym, mówiąc, że wyspałem się tej nocy. Praktycznie w ogóle nie zmrużyłem oka. Cały czas wpatrywałem się w moją księżniczkę, leżącą obok mnie na łóżku. Przez całą noc bawiłem się jej włoskami i głaskałem po policzku. Tak cholernie cieszyłem się, że mam ją przy sobie i że jest tylko i wyłącznie moja. Wiem również, że zostanie ze mną na zawsze.
Pocierając twarz dłońmi, wyplątałem się z objęć blondynki. Poprawiłem swoje bokserki, a następnie przykryłem jej, osłonięte jedynie skąpą bielizną, ciało, cienką kołdrą. Pocałowałem ją delikatnie w czółko, po czym wyszedłem z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Udałem się do kuchni, wyjąłem potrzebne składniki do naleśników, a następnie zmieszałem je ze sobą. Wyjąłem z szafki patelnię, po czym wlałem na nią trochę ciasta.
Parę minut później na talerzu urósł spory stos naleśników. Posmarowałem je nutellą, po czym ułożyłem na nich truskawki i bitą śmietanę. Położyłem śniadanie na tacy, udając się z nim do sypialni. Postawiłem talerz na szafce, a sam usiadłem na łóżku, obok mojego aniołka. Odrzuciłem niesforne kosmyki włosów z jej twarzy, kiedy dziewczyna powoli uniosła powieki. Zamrugała kilka razy, po czym odkryła lekko kołdrę, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Dzień dobry, słoneczko. - pocałowałem ją w policzek.
-Hej. - odparła zaspana, ziewając cicho. - Co tu tak ślicznie pachnie? - dodała po chwili.
Wziąłem z szafki talerz z naleśnikami, a następnie ukroiłem kawałek, kierując do jej ust. Blondynka oblizała wargi, posyłając mi swój najpiękniejszy uśmiech.
-Dziękuję. - powiedziała, po skończonym śniadaniu. - Jesteś najukochańszą osobą na świecie.
-Nie tak kochaną, jak ty. - odłożyłem talerz na szafkę, po czym nachyliłem się nad dziewczyną, sprawiając, że opadła na poduszki. Oparłem się na łokciach po obu stronach jej głowy, spoglądając w czekoladowe tęczówki Mai. Dziewczyna zaczęła kreślić niewidzialne wzorki na mojej nagiej klatce piersiowej.
-Weźmiemy ślub w dzień twoich osiemnastych urodzin. - powiedziałem, muskając delikatnie jej usta.
-Dobrze. - odarła z uśmiechem, przeczesując moje włosy.
Składałem pocałunki na jej szyi, a do moich uszu dochodziły ciche jęki Mai. Po chwili odsunąłem się od niej, wstając z łóżka. Posłałem jej w stu procentach szczery uśmiech, po czym wyszedłem z sypialni, udając się do kuchni. Umyłem talerze, a następnie zacząłem chować produkty do szafek. W pewnym momencie poczułem drobne ramionka, obejmujące mnie w pasie. Odwróciłem się przodem do dziewczyny, układając dłonie na jej bioderkach. Posadziłem ją na blacie kuchennym, po czym rozsunąłem jej nogi, stając pomiędzy nimi.
-Nigdy nie uwierzę, że to wszystko dzieje się na prawdę, a ty nie jesteś jedynie wytworem mojej wyobraźni. - szepnąłem w jej usta, po chwili wpijając się w nie. Przejechałem językiem po dolnej wardze Mai, a ona uchyliła lekko usta. Zaczęliśmy nasz namiętny taniec i wzajemną wymianę uczuć. Mocniej naparłem na jej ciało, nie odrywając swoich spragnionych ust od jej. Moje dłonie błądziły po całym jej ciele, pieszcząc jej skórę. Maja przysunęła się bliżej mnie, sprawiając tym samym, że jej krocze zetknęło się z moim przyrodzeniem. Jęknąłem w jej usta, wsuwając dłonie pod uda blondynki. Uniosłem jej leciutkie ciałko, a dziewczyna oplątała mnie nogami w pasie. Kontynuowaliśmy nasz gorący pocałunek, kiedy ja kierowałem się do sypialni. Wszedłem do pomieszczenia, zamykając nogą drzwi. Ułożyłem dziewczynę na łóżku, zawisając nad jej ciałem.
-Czyżbyś chciała powtórki z wczoraj, kochanie? - wydyszałem, starając się unormować ciężki oddech.
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko ponownie wpiła się w moje usta, przenosząc mnie do zupełnie innego świata...
***
-Majka, długo jeszcze? - westchnąłem, opadając na kanapę.
-Coś ty taki niecierpliwy? - rzuciła z rozbawieniem, na co ja teatralnie przewróciłem oczami.
-No bo czekam na ciebie od dziesięciu minut. - jęknąłem, opadając na oparcie. Zamknąłem oczy, oddychając głęboko. Kiedy jednak nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, uniosłem jedną powiekę, spoglądając na, lekko uchylone, drzwi od łazienki.
-Ej, cycki mi urosły. - mruknęła Maja, wychodząc z łazienki. - Ten strój nie był u góry tak dopasowany. - wydęła dolną wargę, układając dłonie pod swoim biustem.
Oblizałem powoli wargi, mierząc wzrokiem ciało blondynki, osłonięte jedynie skąpym strojem kąpielowym.
-Moje dwie zabaweczki. - mruknąłem z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy, układając ręce na jej piersiach.
-Podobno ci się spieszyło. - zatrzepotała słodko rzęsami, a następnie musnęła moje usta, wychodząc z domku.
Wziąłem koc oraz ręczniki, po czym udałem się za Mają, zamykając drzwi. Schowałem klucz do kieszeni spodenek, ruszając w stronę plaży. Po dotarciu, rozłożyłem koc na piasku, zakładając na oczy okulary przeciwsłoneczne. Rozłożyłem się na kocu, układając ręce pod głową. Maja położyła się na brzuchu, obok mnie. Podparłem się na jednym łokciu, biorąc w rękę małą garść piasku. Zacząłem delikatnie wysypywać go na plecy Mai, przez co dziewczyna zaśmiała się cicho. Ułożyłem z piasku serce, po chwili zdmuchując je.
Nagle do moich uszu doszedł pusty chichot jakiś dziewczyn. Zirytowany, przewróciłem oczami, przybierając znudzony wyraz twarzy. Za plecami cały czas słyszałem szepty i śmiechy. Miałem ogromną ochotę po prostu zatkać uszy, żeby nie słyszeć tych idiotycznych odgłosów.
-Oj, Justin, Justin... - westchnęła Maja, przez co mój wzrok wylądował na niej. - One tak się starają, żebyś chociaż na nie spojrzał, a ty co? - dodała ze śmiechem.
-Jakoś nie jestem zainteresowany. Już znalazłem swoją księżniczkę. - nachyliłem się nad nią i pocałowałem namiętnie usta.
-A zrobisz coś dla mnie? - spytała słodko, wiedząc, że i tak nie potrafiłbym jej odmówić.
-Co tylko zechcesz, skarbie. - uśmiechnąłem się do niej.
-Odwróć się i chociaż na nie spojrzyj. - powiedziała, obserwując moją reakcję.
-Ale po co? - zmarszczyłem brwi, śmiejąc się pod nosem.
-Wiesz, umysł kobiety działa inaczej niż umysł mężczyzny. - zaczęła, przez co ja podparłem się na jednym łokciu, wsłuchując się w jej historię. - Dla ciebie to jedno, głupie spojrzenie, a one poczują się dowartościowane. - wzruszyła lekko ramionami.
-Czyli mam rozumieć, że moja dziewczyna namawia mnie, żebym oglądał się za innymi, tak? - uniosłem jedną brew, wpatrując się w nią.
-Powiedzmy. - zachichotała. - Tylko nie patrz za długo. - posłała mi udawanie ostrzegawcze spojrzenie.
Z głośnym westchnieniem odwróciłem się w stronę tych dziewczyn. Kiedyś pewnie uznałbym je za całkiem ładne i warte przelecenia, ale teraz nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Przez chwilę mierzyłem wzrokiem ich ciała, po chwili odwracając się w stronę Mai. Do moich uszu doszły kolejne chichoty i szepty, tylko że kilka razy głośniejsze.
-To wszystko? - wyszeptałem do blondynki.
-Widzisz, jaką sprawiłeś im radość? - pogładziła mnie po ramieniu. - trzeba uszczęśliwiać ludzi.
-Ja tam wolę uszczęśliwiać ciebie. - mruknąłem z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, po czym naparłem na jej ciało, opierając się na łokciach po obu stronach jej głowy. Dziewczyna objęła moją twarz dłońmi i zaczęła delikatnie muskać moje usta. Pod wpływem jej dotyku miałem wrażenie, że odpływam do całkowicie innego świata. Do miejsca, w którym jesteśmy tylko my, bez żadnych problemów czy zmartwień...
***
-I tak cię znajdę, maleńka! - krzyknąłem, przeszukując wzrokiem las.
Przeszedłem kawałek w przód, zaglądając za drzewa. W pewnym momencie zauważyłem kosmyk blond włosów. Na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmiech, a ja na palcach kierowałem się w stronę drzewa. Gdy byłem już wystarczająco blisko, ustawiłem się nad kucającą dziewczyną. Oparłem się o drzewo, spoglądając w dół, prosto w jej roześmiane oczy.
-Kogo ja tu widzę...? - uniosłem lekko brwi, oblizując wargi. Maja, przytrzymując się moich spodni, podniosła się do pozycji stojącej. Byłem tak blisko, że nasze ciała się stykały. - Mówiłem, że mi nie uciekniesz, kotuś. - mruknąłem w jej usta.
Nagle do naszych uszu doszedł głośny odgłos kroków. Odsunąłem się od blondynki, spoglądając w stronę źródła dźwięku. Parę metrów od nas stał Conor, z zaciśniętymi pięściami i szczęką.
-Ty gnoju! Nie daruję ci tego! - krzyknął, zbliżając się do mnie.
Momentalnie moje ciało się spięło, kiedy uświadomiłem sobie, że Conor może wszystko powiedzieć. I to, że Danny zgwałcił mojego aniołka i także to, że ja go zabiłem.
-Spierdalaj stąd. - warknąłem, ustawiając się przed Mają.
-Najpierw zapłacisz za to, co zrobiłeś! - wrzasnął, podchodząc do mnie.
Wymierzył pierwszy cios w moją szczękę, jednak ja zrobiłem unik, uderzając go z łokcia w plecy. Chłopak odwrócił się przodem do mnie, uderzając mnie pięścią w brzuch. Zakląłem cicho pod nosem, po czym oddałem mu uderzeniem w nos. Kopnąłem go z kolana w brzuch, w czasie, kiedy on wymierzył cios w mój łuk brwiowy.
-Przestańcie! - do moich uszu doszedł zrozpaczony głos blondynki.
Odepchnąłem od siebie Conora, uderzając jego ciałem o drzewo.
-To jeszcze nie koniec, Bieber. - warknął, po czym splunął krwią i odszedł w przeciwnym kierunku.
-Nic ci nie jest? - Maja od razu podbiegła do mnie.
-Wszystko w porządku. - odparłem, ocierając koszulką krew.
-O czym on mówił, Justin? - spytała z przejęciem, obejmując moją twarz dłońmi.
-Nie przejmuj się tym, kochanie. - mruknąłem wymijająco.
-Na pewno? - upewniła się, gładząc moje policzki.
-Tak.
Objąłem ją ramionami w pasie, przyciągając do siebie. Oparłem brodę o jej ramię, wdychając cudowny zapach mojej księżniczki. Złożyłem kilka pojedynczych pocałunków na jej szyi, chowając twarz wśród włosów piętnastolatki.
-Maja... - zacząłem, odsuwając się od niej. - Jestem już gotowy...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
I oto taki rozdział przed wyjazdem ;) Dla mnie jest zdecydowanie zbyt słodziutki i romantyczny, no ale cóż... I w ogóle nic się nie dzieje...
Po pierwsze walentynki, a po drugie, wiem, że niektóre z Was lubią takie słodkie rozdziały. Nacieszcie się nim, ponieważ jest to ostatni rozdział tego typu...
Od następnego zacznie się końcowa akcja...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zapraszam Was na mojego aska. Z chęcią oowiem na wszystkie Wasze pytania ;-*
Kocham Was i do następnego <czyli następny weekend> ;-*
Ps.1. Chociaż ja nie przepadam za walentynkami, chciałam Wam życzyć wszystkiego najlepszego i wielu cudownych chwil spędzonych z Waszą drugą połówką ;-*
Ps.2. Boże, to jest chyba mój najbardziej zestresowany dzień. Wiem, że Justin ma świetnych prawników, jednak ta świadomość, że może pójść siedzieć... Jeju, nawet nie chcę o tym myśleć...