***Oczami Austina***
Nagle samochód Justina wpadł do rowu. Wyleciał w powietrze i dachował, na koniec uderzając w drzewo. Momentalnie nacisnąłem hamulec, uderzając głową o boczną szybę. Syknąłem cicho, łapiąc się z skroń. Poczułem, że mam rozciętą skórę, lecz w ogóle się tym nie przejąłem. Wyskoczyłem z samochodu, ocierając krew koszulką. Momentalnie poczułem, jakby większość alkoholu wyparowała z mojego organizmu. Dodatkowo czułem ból w lewym barku.
Dobiegłem do całkowicie zmasakrowanego samochodu Justina. Pociągnąłem z frustracją za włosy, widząc obraz przede mną.
-Kurwa! - wrzasnąłem. - To nie miało się tak skończyć!
Otworzyłem drzwi od strony kierowcy, co nie było zbyt łatwe. Cały przód był wgnieciony w drzewo.
Chwilę później zobaczyłem Justina...
Mogę przysiądź, że moje serce na moment się zatrzymało, żeby zaraz zacząć bić dwa razy szybciej.
Chłopak miał opartą głowę o kierownicę, cały był we krwi.
-Kurwa,stary! - wrzasnąłem. - Justin... - jęknąłem, czując się całkowicie bezsilnym.
Cholera! Musiałem się zrywać ze szkoły, kiedy mieliśmy lekcje pierwszej pomocy!?
Momentalnie wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer na pogotowie.
-Słucham? - w słuchawce usłyszałem głos jakiejś kobiety.
-Mój przyjaciel miał wypadek samochodowy. Jest nieprzytomny.
-Gdzie? - spytała krótko.
-Na obrzeżach miasta. Drugi zjazd z drogi wylotowej. - powiedziałem szybko, czując, jak zaczyna ogarniać mnie panika.
-Proszę podać jeszcze imię i nazwisko.
-Kurwa! Mój kumpel umiera, a pani mi tu zadaje setki pytań! - krzyknąłem zdesperowany.
-Takie są procedury. Karetka została wysłana. - odparła spokojnym głosem, czym jeszcze bardziej podniosła mi ciśnienie.
-Austin Mahone. - warknąłem, a następnie zakończyłem połączenie.
-Stary, proszę cię. Trzymaj się. - kolejny raz jęknąłem. - Zrób to dla Majki. Ona nie przeżyje bez ciebie...
Ponownie odblokowałem telefon i wybrałem numer, tym razem jednak do kogoś zupełnie innego.
-Co jest? - usłyszałem w słuchawce głos Chrisa.
-Gdzie jesteś? - spytałem spanikowany.
-Właśnie wjeżdżam do miasta. - odparł, a ja usłyszałem, jak zaciąga się papierosem. - Austin, co się dzieje, kurwa.
-W ile dojedziesz na tę drogę, na której zawsze urządzaliśmy wyścigi? - spytałem, kopiąc jakiś kamień, który akurat leżał pod moim butem.
-W niecałą minutę, ale kurwa, stary, co jest!? - podniósł głos, wyraźnie zniecierpliwiony.
-To przyjeżdżaj tu, bo inaczej Bieber pójdzie siedzieć. - odparłem, rozłączając się.
Pociągnąłem z frustracji za włosy, po czym wyszedłem na drogę, za wszelką cenę starając się uspokoić.
Po chwili zobaczyłem czarne ferrari, jadące z bardzo dużą prędkością. Chris zatrzymał się koło mnie z piskiem opon, po czym z impetem wyszedł z samochodu. Podszedł do mnie, witając się po męsku.
-Stary,co się dzieje? - spytał od razu, przyglądając mi się uważnie. - Co ci się stało w głowę ?- zmrużył lekko oczy.
Odwróciłem się, odchodząc w stronę rowu.
-To się dzieje. - wskazałem na zmasakrowany samochód Justina.
-O kurwa!!! - wrzasnął, podchodząc bliżej. - Bieber, słyszysz mnie!? - krzyknął do niego.
-Jest nieprzytomny. - powiedziałem, czując jak mój głos się załamuje.
-Kurwa, co wam odjebało. - wyrzucił ręce w powietrze. Nagle jego wzrok wylądował na mnie. Podszedł bliżej i uniósł moją głowę, spoglądając prosto w oczy. - Przecież ty jesteś pijany i naćpany! - ryknął.
-Co ty nie powiesz... - rzuciłem z ironią, jednak w środku miałem cholerną ochotę najnormalniej w świecie się rozpłakać.
Podszedłem do bagażnika samochodu Justina, który jako jedyna cześć nie został roztrzaskany, i otworzyłem go, wyjmując sportową torbą.
-Weź to lepiej i stąd spieprzaj, bo zaraz przyjadą tu psy. - rzuciłem do niego.
Chłopak od razu zrozumiał, co znajduje się w torbie i bez słowa przejął ją ode mnie.
-...On...żyje...? - spytał niepewnie.
-Nie mam pojęcia... - odparłem przez zaciśnięte zęby, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.
-Dobra, ja spieprzam. Napisz mi, do jakiego szpitala go zabrali. - pożegnał się ze mną, po czym wsiadł do swojego samochodu i odjechał z piskiem opon.
Chwilę później usłyszałem nadjeżdżające pogotowie i dźwięk policyjnych syren.
Oczywiście. Ci skurwiele zawsze muszą wszystko wywęszyć...
-Ty dzwoniłeś na pogotowie? - spytał facet, który właśnie wysiadł z karetki.
-Tak. - mruknąłem i od razu wskazałem im miejsce, gdzie jest Justin.
Kiedy mężczyzna zorientował się, nawet na odległość, jaki jest stan samochodu, rozszerzył lekko oczy.
-Szybko! - krzyknął do innych lekarzy, po czym razem pobiegli do Justina.
Założyłem ręce na karku, kucając.
-Ma bardzo słaby puls! - krzyknął jeden z mężczyzn. - Tracimy go! - dodał, a spod mojej powieki wypłynęła jedna, samotna łza.
Położyli Justina na noszach i zanieśli do karetki. Jeden z lekarzy podszedł do mnie i pociągnął w stronę karetki.
-Ciebie również zabieramy do szpitala. - powiedział do mnie, wskazując na ranę na mojej głowie.
Nic nie mówiąc wsiadłem do karetki i, spoglądając na poturbowanego kumpla, zająłem swoje miejsce.
Samochód ruszył w szybkim tempie, włączając syreny.
Lekarze zaczęli reanimować Justina, a ja patrzyłem na ich starania z zaszklonymi oczami. Chłopak w dalszym ciągu nie dawał żadnych oznak życia.
-Powiedz nam, co się stało. - zarządził facet po czterdziestce, stojący obok mnie.
-Ścigaliśmy się na tym torze. Justin wjechał do rowu, dachował, a potem przypierdolił w to jebane drzewo. - pociągnąłem z frustracji za włosy.
-Jesteś pijany. - lekarz przyjrzał mi się uważnie, świecąc latarką po oczach. - I naćpany. - dodał,a ja spuściłem głowę, przeklinając pod nosem. - On też był pod wpływem? - spytał, wskazując na Justina.
-Tak. - warknąłem, nie mogąc znieść widoku mojego nieprzytomnego kumpla.
-Co wam strzeliło do tego zjaranego łba, żeby się ścigać po pijaku? - lekarz pokręcił z dezaprobatą głową.
-To były idiotyczne żarty. - jęknąłem, ponownie czując ból w lewym barku.
Doktor, zauważając to, podciągnął trochę mój rękaw, ukazując rozciętą rękę. Syknąłem cicho, zaciskając zęby.
-Boli cię coś jeszcze, oprócz głowy i barku? - spytał, przypatrując mi się uważnie.
-Nie. - odparłem krótko, ściągając rękaw.
Po chwili dotarliśmy do szpitala. Lekarze pospiesznie wyciągnęli Justina z karetki, przekazując go innym pracownikom szpitala.
-Nie oddycha! - krzyknęła jakaś pielęgniarka, a następnie zniknęli z zasięgu mojego wzroku.
Wy człapałem się powoli z samochodu i wyciągnąłem z kieszeni komórkę. Wybrałem numer do Abby i przyłożyłem telefon do ucha.
-Halo? - usłyszałem jej głos, przez co na moich ustach mimowolnie utworzył się lekki uśmiech.
-Abby, czy Majka jest z tobą? - spytałem,opadając na jakieś krzesło.
-Tak. - odparła od razu. - Austin, co się stało ? - wyczuła, że nie dzwonię bez powodu.
-Justin jest w szpitalu. Ulica Hope Street. - mruknąłem, po raz kolejny przypominając sobie widok jego nieruchomego ciała. - Przepraszam, muszę kończyć. Policja chce ze mną rozmawiać. - dodałem, po czym rozłączyłem się, widząc nadchodzących policjantów.
-Musimy zadać ci parę pytań. - zaczął oficer, na co przewróciłem oczami.
-Zdążyłem się domyślić. - mruknąłem, nie kryjąc niechęci.
-Widziałeś sam moment wypadku, Mahone? - spytał, otwierając swój notes.
Razem z Justinem wiele razy trafialiśmy na komisariat. Zazwyczaj przez bójki, lecz nasze nazwiska były tam dosyć dobrze znane...
Już miałem odpowiedzieć, kiedy pojawiła się jakaś pielęgniarka.
-Przepraszam, ale w tej chwili muszę go zabrać na obserwację. - zwróciła się do policjantów.
Skinęli lekko głowami, przyglądając mi się uważnie.
-Dokończymy tę rozmowę. - posłał mi znaczące spojrzenie, kierując się w stronę wyjścia.
***Oczami Mai***
-Justin jest w szpitalu... - wyszeptała Abby, a ja momentalnie upuściłam mojego czekoladowego loda.
-J-jak to w szpitalu? - spytałam, czując ogarniającą mnie panikę.
-Nie mam pojęcia. Zadzwonił do mnie Austin i jedyne, co zdążył powiedzieć to to, że Justin jest w szpitalu, a potem musiał kończyć, bo policja chciała z nim rozmawiać.
-Policja!? - wytrzeszczyłam na nią oczy. - Boże,w co oni się wpakowali. - złapałam się za głowę, czując, jak robi mi się słabo. - Na jakiej ulicy?
-Hope Street. - odparła krótko.
Momentalnie ruszyłam przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, przy Justinie. Nie wiem, w jakim jest stanie. Nie wiem, co się stało.
Słyszałam, jak Abby zmierza zaraz koło mnie, lecz nie odzywała się, nie wiedząc, jak zareaguję.
-Co mu strzeliło do tego pustego łba!? Jaka policja!? - dałam upust swoim emocjom.
-Nie mam pojęcia, Maja. Im szybciej tam będziemy, tym szybciej się dowiemy. - odparła, delikatnie głaszcząc mnie po ramieniu.
-Abby, on był kompletnie pijany... - jęknęłam, czując nową falę paniki, przechodzącą przez moje ciało.
Po około piętnastu minutach dotarłyśmy do szpitala. Szybkim krokiem podeszłam do recepcji, zwracając na siebie uwagę młodej kobiety, siedzącej za ladą.
-W czym mogę pomóc? - spytała od niechcenia, mierząc mnie wzrokiem.
-Gdzie leży Justin Bieber? - spytałam od razu, lekko poddenerwowana postawą recepcjonistki.
-Jesteś kimś z rodziny? - uniosła wysoko brwi, czekając na moją odpowiedź.
-Nie, ale jestem jego dziewczyną. - odparłam szybko, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z moim chłopakiem.
-Przykro mi, nie mogę udzielać informacji obcym. - posłała mi wymuszony, sztuczny uśmiech, przez co podniosła mi ciśnienie.
-Na miłość Boską! Jakim obcym? Jestem jego dziewczyną! - podniosłam lekko głos, lecz kobieta nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. - Ugh, sama sobie poradzę. - warknęłam, po czym skierowałam się w stronę schodów.
Weszłyśmy razem z Abby na pierwsze piętro, rozglądając się w poszukiwaniu lekarza, czy kogoś z personelu. Nagle moim oczom rzuciło się dwóch mężczyzn w mundurach policyjnych. Wymieniłyśmy z Abby znaczące spojrzenia, po czym ruszyłyśmy w tym samym kierunku.
-Na razie to wszystko, Mahone. Poczekamy jeszcze na wyniki krwi twojej i Biebera. - rzucił oficer, po czym oboje odeszli, ukazując nam siedzącego na krześle Austina, z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Austin, co się dzieje? - spytałam natychmiast, zwracając przy tym uwagę bruneta.
-To nie miało tak być... - westchnął, ciągnąc za włosy.
Abby usiadła koło niego, kładąc swoją dłoń na zabandażowanym ramieniu chłopaka.
-Co się stało? - ponowiła moje pytanie.
-Justin miał wypadek samochodowy... - szepnął, ponownie spuszczając głowę.
W tym momencie moje serce zatrzymało się, żeby zaraz zacząć bić dwa razy szybciej.
-J-ja-jaki wypadek? - wyszeptałam, czując, że pod moimi powiekami zbierają się tony łez, proszące o wydostanie się na światło dzienne.
-Mieliśmy się ścigać na torze na obrzeżach miasta. Zawsze urządzaliśmy tam wyścigi. - powiedział, a moje serce podskoczył mi do gardła.
-Przecież wy byliście kompletnie pijani... - wyszeptałam, czując, że mój głos jest na skraju załamania się.
-No właśnie... - dodał brunet.
Nagle z pokoju lekarskiego wyszła jakaś pielęgniarka, idąc w naszą stronę.
-Muszę przekazać wasze wyniki policji. - zwróciła się do Austina. - Zarówno w twojej krwi jak i tego chłopaka wykryliśmy obecność narkotyków. - mój wzrok momentalnie wylądował na Austinie. - A on ma dodatkowo ponad dwa promile alkoholu. - dodała,po czym odwróciła się na pięcie.
-Pani doktor, co z nim? - zatrzymałam ją,podbiegając do kobiety.
-Jesteś jego dziewczyną? - spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Przytaknęłam głową, bojąc się tego, co miałam za chwilę usłyszeć. - Przykro mi. Jego stan jest krytyczny...- powiedziała, po czym odeszła, zostawiając mnie tam całkowicie roztrzęsioną.
-Jak krytyczny...? Jak jego stan jest krytyczny? O czym ona mówi, do jasnej cholery!? - wrzasnęłam, czując, jak robi mi się słabo.
-Majka, oni nie dają mu żadnych szans... - wyszeptał Austin, unikając mojego wzroku.
I w tym momencie poczułam, jak obraz przed moimi oczami zaczyna się rozmazywać. Nogi zrobiły się jak z waty, całkowicie odmawiając posłuszeństwa. Po chwili poczułam tylko parę silnych ramion, powstrzymujących mnie przed upadkiem, a potem jedynie ciemność...
***
Podniosłam powoli powieki, przykładając dłoń do czoła. Zamrugałam parę razy oczami, przyzwyczajając się do jasnego światła, panującego w pomieszczeniu. Podniosłam się do pozycji siedzącej, rozglądając się po pokoju.
Nagle do mojej głowy powróciły ostatnie słowa Austina. Wtedy wszystko do mnie dotarło...
Momentalnie zerwałam się z łóżka i pomimo mocnych zawrotów głowy, wybiegłam na korytarz, nie zważając na głośne krzyki lekarza. Zobaczyłam Austina z Abby oraz rodziców Justina, siedzących na plastikowych krzesełkach.
-Musisz z powrotem się położyć, bo zaraz ponownie zemdlejesz. - powiedział lekarz wychodząc na korytarz. Wzrok wszystkich spoczął na mnie, lecz dla mnie nie liczyło się teraz nic, poza Justinem.
-Nie mam zamiaru teraz leżeć. A pan nie powinien zajmować się mną, tylko Justinem. - wybuchnęłam głośnym płaczem. Natychmiast poczułam, jak Abby wtula mnie w swoje ciało. Objęłam ją rękoma w pasie i ułożyłam głowę w zagłębieniu jej szyi. Spod moich powiek wylewały się litry łez, których nie potrafiłam zatrzymać. Myśl, że Justin leży teraz podpięty do tych wszystkich maszyn, walcząc o życie, sprawiała, że całe moje życie traciło powoli sens.
Ale nie mogłam się poddać. Musiałam wierzyć, że mu się uda. Jest silny i nie da się pokonać...
Przypomniały mi się ostatnie słowa, które do mnie wypowiedział.
"Kocham cię, kotuś..."
Wspomnienia wywołały u mnie nową porcję łez. Jeszcze parę godzin temu leżałam wtulona w jego ciepłe ciało. Jeszcze parę godzin temu kochałam się z nim. Jeszcze parę godzin temu byłam po prostu najszczęśliwszym człowiekiem na świecie...
Usiadłam na krześle, podciągając nogi do klatki piersiowej. Objęłam je ramionami, ukrywając twarz. Z moich oczu nadal leciały gorzkie łzy, świadczące o moim smutku, żalu i totalnej bezsilności.
-Maja, dziecko, nie płacz, proszę. - wyszeptała mama Justina, która usiadła zaraz koło mnie.
-Przepraszam... - wychlipałam. - Nie potrafię... - dodałam, czując nową porcję łez, gromadzącą się pod moimi powiekami.
Spojrzałam załzawionymi oczami na drzwi, za którymi lekarze starali się uratować Justina.
Wiecie, jakie to uczucie, siedzieć parę metrów od swojego umierającego chłopaka i nie móc nic zrobić?
Okropne uczucie...
Czułam się tak bezsilna, jak jeszcze nigdy. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyrwie się z mojej piersi i żadne uspokajające słowa nie mogły tego zmienić.
Usłyszałam, że ktoś kuca przede mną, więc podniosłam powoli głowę. Wierzchem dłoni wytarłam łzy, spoglądając na zatroskanego Austina.
-On jest silny. Nie podda się. Będzie walczył do ostatniej sekundy dla ciebie. Nie zostawi cię... - powiedział, patrząc prosto w moje oczy. - On cię kocha jak jakiś psychol. Chwilę przed wypadkiem darł się wniebogłosy, jak bardzo cię kocha i że zaraz oszaleje. To nie jest normalne... - zaśmiał się cicho, przez co i na moich ustach pojawił się cień uśmiechu. - Za dużo dla niego znaczysz, żeby mógł cię tak po prostu opuścić. - dodał, posyłając mi ciepły uśmiech, a następnie wstał i usiadł na krześle.
Nagle z sali wybiegła jakaś pielęgniarka, znikając za drzwiami pokoju lekarskiego.
-Doktorze! Przestał oddychać! Puls słabnie! -krzyknęła, a po chwili razem z lekarzem wybiegła z pomieszczenia.
Nie czekając dłużej, zerwałam się z miejsca i udałam się za nimi. Popchnęłam pierwsze drzwi, wchodząc do środka. Przede mną były jeszcze drugie, tyle że szklane, przez które wszystko mogłam zobaczyć.
Z moich oczu ponownie wypłynęły litry łez, kiedy zobaczyłam Justina...
Chłopak leżał, nie ruszał się, nie oddychał, nie dawał żadnych, nawet najmniejszych oznak życia.
-Praca serca zanika! - krzyknęła pielęgniarka.
A ja w dalszym ciągu stałam tam i patrzyłam, jak najważniejsza dla mnie osoba na świecie umiera...
-Hej laleczki. Możemy się przyłączyć? - szatyn posłał mi swój olśniewający uśmiech.
-Jasne, że tak. - odparłam z uśmiechem.
Podeszłam do kajaku i chciałam wyciągnąć go na brzeg, jednak chłopak mnie uprzedził.
-Czekaj, czekaj, kotuś. Nie przemęczaj się. - złapał kajak i wyciągnął go na trawę...
Już wtedy poczułam, że nasze drogi nie rozejdą się po tym jednym spotkaniu...
Zatkało mnie, kiedy w progu zobaczyłam Justina i Austina.
-Siema, nie wiedziałem, że z was takie niegrzeczne dziewczynki. - szatyn popatrzył znacząco na nasze sukienki oraz drinki w dłoniach.
-Dużo rzeczy o nas nie wiesz. - posłałam mu łobuzerski uśmiech.
***
Chłopak ułożył dłonie na mojej talii i przyciągnął do siebie. Zawiesiłam mu ręce na szyi, patrząc prosto w oczy. Zaczęliśmy powoli poruszać się w rytm muzyki, skupiając się jedynie na sobie, jakby wszystko inne nie miało znaczenia...
Ten dzień był w pewnym sensie magiczny. Ten taniec i to, co utworzyło się między nami...
Niesamowite...
Nasza znajomość zaczęła się rozwijać podczas wyjazdu nad jezioro...
-Chłopcy, to jest Maja. Maju, to nasz syn Au...
-Znamy się. - przerwał jej chłopak.
Podniosłam wzrok, na dźwięk dobrze znanego mi głosu. Przede mną stali Justin i Austin.
-Tak? - moja mama uniosła brwi. - To wspaniale. - uśmiechnęła się do nas.
-W takim razie idziemy do recepcji. - rzuciła do nas mama Austina, po czym wyszli, zostawiając nas samych.
Podeszłam do wolnego łóżka i rozłożyłam się na nim.
-Co za spotkanie... - szatyn posłał mi łobuzerski uśmieszek, siadając koło mnie.
***
Szliśmy leśną ścieżką, słuchając śpiewu świerszczy. Skręciliśmy w boczną dróżkę, prowadzącą na polanę, oświetlaną jedynie blaskiem księżyca. Usiedliśmy na mokrej od rosy trawie, niepewnie spoglądając na siebie.
-Mogę ci zadać pytanie? - odezwał się chłopak, po dłuższej chwili ciszy.
-Oczywiście. - posłałam mu zachęcający uśmiech.
-Co byś zrobiła, gdybym cię teraz pocałował...?
Tak. Nasz pierwszy pocałunek był cholernie niesamowity i cudowny. Taki... taki nierealny. Jak z jakiejś bajki...
Potem wszystko potoczyło się stosunkowo szybko...
Chłopak złapał mnie boleśnie za włosy i szarpnął tak, że upadłam przed nim na kolana.
-Twoje ostatnie słowa, kochanie... - przybliżył się do mnie i ostatni raz pocałował moją szyję, przez co po moim ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze.
-Kocham cię, Justin... - wyszeptałam, spuszczając głowę...
Następnie wyjazd, wspólna ucieczka, obrona przed wrogami i pewien mały hotel przy głównej drodze...
Wiedziałam, że muszę go teraz przycisnąć. Muszę poznać prawdę.
-Dlaczego to dla mnie robisz? - spytałam cicho, bojąc się jego reakcji.
-Nie mogę patrzeć, jak cierpisz. - odparł, unikając mojego wzroku.
-Ale dlaczego? - dalej drążyłam temat.
Szatyn wziął głęboki oddech, ciągnąc za końcówki swoich włosów.
-Bo cię, kurwa, kocham! - krzyknął, opadając koło mnie na łóżko...
Potem było cudownie, do czasu, kiedy Dylan próbował mnie zgwałcić. Uciekliśmy, wróciliśmy do domu i...
-Maja... - jęknął cicho chłopak. - Jeśli teraz tego nie przerwiemy, nie będę w stanie się kontrolować.
-W takim razie, nie przerywajmy. - odparłam, przygryzając lekko dolną wargę. Sunęłam delikatnie dłońmi po jego nagim torsie, badając delikatną powierzchnię jego skóry.
-Na pewno tego chcesz, skarbie? - spytał, patrząc prosto w moje czekoladowe tęczówki.
-Tak, na pewno. - odparłam, łącząc nasze usta w cholernie namiętnym pocałunku.
***
-Justin... - wyjęczałam. - Potrzebuję cię we mnie...
-A co, jeśli zrobię ci krzywdę? - spytał z troską, gładząc moją skórę.
-Nie zrobisz... - mruknęłam cicho.
Chłopak uniósł mnie na wysokość swoich bioder, a następnie wszedł we mnie gwałtownie, rozsyłając po całym moim ciele nową falę podniecenia.
Położyłam rękę na sercu, czując ciężkie łzy, spływające po moich policzkach.
-Dajcie większą dawkę! - krzyknął jeden z lekarzy, a ja w dalszym ciągu stałam tam i wpatrywałam się w nieruchome ciało mojego anioła.
-Tak cię kocham, skarbie... - szepnęłam. - Proszę cię, wróć do mnie. Moje małe serduszko bije tylko dla ciebie...
Nagle lekarze zatrzymali wszystkie swoje działania, patrząc ze smutkiem w oczach na szatyna. Niegdyś falowana linia, ukazująca bicie serca, zmieniła się w prostą.
-Straciliśmy go... - powiedział jeden z lekarzy, po czym odszedł, zostawiając ciało chłopaka...
Nagle samochód Justina wpadł do rowu. Wyleciał w powietrze i dachował, na koniec uderzając w drzewo. Momentalnie nacisnąłem hamulec, uderzając głową o boczną szybę. Syknąłem cicho, łapiąc się z skroń. Poczułem, że mam rozciętą skórę, lecz w ogóle się tym nie przejąłem. Wyskoczyłem z samochodu, ocierając krew koszulką. Momentalnie poczułem, jakby większość alkoholu wyparowała z mojego organizmu. Dodatkowo czułem ból w lewym barku.
Dobiegłem do całkowicie zmasakrowanego samochodu Justina. Pociągnąłem z frustracją za włosy, widząc obraz przede mną.
-Kurwa! - wrzasnąłem. - To nie miało się tak skończyć!
Otworzyłem drzwi od strony kierowcy, co nie było zbyt łatwe. Cały przód był wgnieciony w drzewo.
Chwilę później zobaczyłem Justina...
Mogę przysiądź, że moje serce na moment się zatrzymało, żeby zaraz zacząć bić dwa razy szybciej.
Chłopak miał opartą głowę o kierownicę, cały był we krwi.
-Kurwa,stary! - wrzasnąłem. - Justin... - jęknąłem, czując się całkowicie bezsilnym.
Cholera! Musiałem się zrywać ze szkoły, kiedy mieliśmy lekcje pierwszej pomocy!?
Momentalnie wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer na pogotowie.
-Słucham? - w słuchawce usłyszałem głos jakiejś kobiety.
-Mój przyjaciel miał wypadek samochodowy. Jest nieprzytomny.
-Gdzie? - spytała krótko.
-Na obrzeżach miasta. Drugi zjazd z drogi wylotowej. - powiedziałem szybko, czując, jak zaczyna ogarniać mnie panika.
-Proszę podać jeszcze imię i nazwisko.
-Kurwa! Mój kumpel umiera, a pani mi tu zadaje setki pytań! - krzyknąłem zdesperowany.
-Takie są procedury. Karetka została wysłana. - odparła spokojnym głosem, czym jeszcze bardziej podniosła mi ciśnienie.
-Austin Mahone. - warknąłem, a następnie zakończyłem połączenie.
-Stary, proszę cię. Trzymaj się. - kolejny raz jęknąłem. - Zrób to dla Majki. Ona nie przeżyje bez ciebie...
Ponownie odblokowałem telefon i wybrałem numer, tym razem jednak do kogoś zupełnie innego.
-Co jest? - usłyszałem w słuchawce głos Chrisa.
-Gdzie jesteś? - spytałem spanikowany.
-Właśnie wjeżdżam do miasta. - odparł, a ja usłyszałem, jak zaciąga się papierosem. - Austin, co się dzieje, kurwa.
-W ile dojedziesz na tę drogę, na której zawsze urządzaliśmy wyścigi? - spytałem, kopiąc jakiś kamień, który akurat leżał pod moim butem.
-W niecałą minutę, ale kurwa, stary, co jest!? - podniósł głos, wyraźnie zniecierpliwiony.
-To przyjeżdżaj tu, bo inaczej Bieber pójdzie siedzieć. - odparłem, rozłączając się.
Pociągnąłem z frustracji za włosy, po czym wyszedłem na drogę, za wszelką cenę starając się uspokoić.
Po chwili zobaczyłem czarne ferrari, jadące z bardzo dużą prędkością. Chris zatrzymał się koło mnie z piskiem opon, po czym z impetem wyszedł z samochodu. Podszedł do mnie, witając się po męsku.
-Stary,co się dzieje? - spytał od razu, przyglądając mi się uważnie. - Co ci się stało w głowę ?- zmrużył lekko oczy.
Odwróciłem się, odchodząc w stronę rowu.
-To się dzieje. - wskazałem na zmasakrowany samochód Justina.
-O kurwa!!! - wrzasnął, podchodząc bliżej. - Bieber, słyszysz mnie!? - krzyknął do niego.
-Jest nieprzytomny. - powiedziałem, czując jak mój głos się załamuje.
-Kurwa, co wam odjebało. - wyrzucił ręce w powietrze. Nagle jego wzrok wylądował na mnie. Podszedł bliżej i uniósł moją głowę, spoglądając prosto w oczy. - Przecież ty jesteś pijany i naćpany! - ryknął.
-Co ty nie powiesz... - rzuciłem z ironią, jednak w środku miałem cholerną ochotę najnormalniej w świecie się rozpłakać.
Podszedłem do bagażnika samochodu Justina, który jako jedyna cześć nie został roztrzaskany, i otworzyłem go, wyjmując sportową torbą.
-Weź to lepiej i stąd spieprzaj, bo zaraz przyjadą tu psy. - rzuciłem do niego.
Chłopak od razu zrozumiał, co znajduje się w torbie i bez słowa przejął ją ode mnie.
-...On...żyje...? - spytał niepewnie.
-Nie mam pojęcia... - odparłem przez zaciśnięte zęby, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.
-Dobra, ja spieprzam. Napisz mi, do jakiego szpitala go zabrali. - pożegnał się ze mną, po czym wsiadł do swojego samochodu i odjechał z piskiem opon.
Chwilę później usłyszałem nadjeżdżające pogotowie i dźwięk policyjnych syren.
Oczywiście. Ci skurwiele zawsze muszą wszystko wywęszyć...
-Ty dzwoniłeś na pogotowie? - spytał facet, który właśnie wysiadł z karetki.
-Tak. - mruknąłem i od razu wskazałem im miejsce, gdzie jest Justin.
Kiedy mężczyzna zorientował się, nawet na odległość, jaki jest stan samochodu, rozszerzył lekko oczy.
-Szybko! - krzyknął do innych lekarzy, po czym razem pobiegli do Justina.
Założyłem ręce na karku, kucając.
-Ma bardzo słaby puls! - krzyknął jeden z mężczyzn. - Tracimy go! - dodał, a spod mojej powieki wypłynęła jedna, samotna łza.
Położyli Justina na noszach i zanieśli do karetki. Jeden z lekarzy podszedł do mnie i pociągnął w stronę karetki.
-Ciebie również zabieramy do szpitala. - powiedział do mnie, wskazując na ranę na mojej głowie.
Nic nie mówiąc wsiadłem do karetki i, spoglądając na poturbowanego kumpla, zająłem swoje miejsce.
Samochód ruszył w szybkim tempie, włączając syreny.
Lekarze zaczęli reanimować Justina, a ja patrzyłem na ich starania z zaszklonymi oczami. Chłopak w dalszym ciągu nie dawał żadnych oznak życia.
-Powiedz nam, co się stało. - zarządził facet po czterdziestce, stojący obok mnie.
-Ścigaliśmy się na tym torze. Justin wjechał do rowu, dachował, a potem przypierdolił w to jebane drzewo. - pociągnąłem z frustracji za włosy.
-Jesteś pijany. - lekarz przyjrzał mi się uważnie, świecąc latarką po oczach. - I naćpany. - dodał,a ja spuściłem głowę, przeklinając pod nosem. - On też był pod wpływem? - spytał, wskazując na Justina.
-Tak. - warknąłem, nie mogąc znieść widoku mojego nieprzytomnego kumpla.
-Co wam strzeliło do tego zjaranego łba, żeby się ścigać po pijaku? - lekarz pokręcił z dezaprobatą głową.
-To były idiotyczne żarty. - jęknąłem, ponownie czując ból w lewym barku.
Doktor, zauważając to, podciągnął trochę mój rękaw, ukazując rozciętą rękę. Syknąłem cicho, zaciskając zęby.
-Boli cię coś jeszcze, oprócz głowy i barku? - spytał, przypatrując mi się uważnie.
-Nie. - odparłem krótko, ściągając rękaw.
Po chwili dotarliśmy do szpitala. Lekarze pospiesznie wyciągnęli Justina z karetki, przekazując go innym pracownikom szpitala.
-Nie oddycha! - krzyknęła jakaś pielęgniarka, a następnie zniknęli z zasięgu mojego wzroku.
Wy człapałem się powoli z samochodu i wyciągnąłem z kieszeni komórkę. Wybrałem numer do Abby i przyłożyłem telefon do ucha.
-Halo? - usłyszałem jej głos, przez co na moich ustach mimowolnie utworzył się lekki uśmiech.
-Abby, czy Majka jest z tobą? - spytałem,opadając na jakieś krzesło.
-Tak. - odparła od razu. - Austin, co się stało ? - wyczuła, że nie dzwonię bez powodu.
-Justin jest w szpitalu. Ulica Hope Street. - mruknąłem, po raz kolejny przypominając sobie widok jego nieruchomego ciała. - Przepraszam, muszę kończyć. Policja chce ze mną rozmawiać. - dodałem, po czym rozłączyłem się, widząc nadchodzących policjantów.
-Musimy zadać ci parę pytań. - zaczął oficer, na co przewróciłem oczami.
-Zdążyłem się domyślić. - mruknąłem, nie kryjąc niechęci.
-Widziałeś sam moment wypadku, Mahone? - spytał, otwierając swój notes.
Razem z Justinem wiele razy trafialiśmy na komisariat. Zazwyczaj przez bójki, lecz nasze nazwiska były tam dosyć dobrze znane...
Już miałem odpowiedzieć, kiedy pojawiła się jakaś pielęgniarka.
-Przepraszam, ale w tej chwili muszę go zabrać na obserwację. - zwróciła się do policjantów.
Skinęli lekko głowami, przyglądając mi się uważnie.
-Dokończymy tę rozmowę. - posłał mi znaczące spojrzenie, kierując się w stronę wyjścia.
***Oczami Mai***
-Justin jest w szpitalu... - wyszeptała Abby, a ja momentalnie upuściłam mojego czekoladowego loda.
-J-jak to w szpitalu? - spytałam, czując ogarniającą mnie panikę.
-Nie mam pojęcia. Zadzwonił do mnie Austin i jedyne, co zdążył powiedzieć to to, że Justin jest w szpitalu, a potem musiał kończyć, bo policja chciała z nim rozmawiać.
-Policja!? - wytrzeszczyłam na nią oczy. - Boże,w co oni się wpakowali. - złapałam się za głowę, czując, jak robi mi się słabo. - Na jakiej ulicy?
-Hope Street. - odparła krótko.
Momentalnie ruszyłam przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, przy Justinie. Nie wiem, w jakim jest stanie. Nie wiem, co się stało.
Słyszałam, jak Abby zmierza zaraz koło mnie, lecz nie odzywała się, nie wiedząc, jak zareaguję.
-Co mu strzeliło do tego pustego łba!? Jaka policja!? - dałam upust swoim emocjom.
-Nie mam pojęcia, Maja. Im szybciej tam będziemy, tym szybciej się dowiemy. - odparła, delikatnie głaszcząc mnie po ramieniu.
-Abby, on był kompletnie pijany... - jęknęłam, czując nową falę paniki, przechodzącą przez moje ciało.
Po około piętnastu minutach dotarłyśmy do szpitala. Szybkim krokiem podeszłam do recepcji, zwracając na siebie uwagę młodej kobiety, siedzącej za ladą.
-W czym mogę pomóc? - spytała od niechcenia, mierząc mnie wzrokiem.
-Gdzie leży Justin Bieber? - spytałam od razu, lekko poddenerwowana postawą recepcjonistki.
-Jesteś kimś z rodziny? - uniosła wysoko brwi, czekając na moją odpowiedź.
-Nie, ale jestem jego dziewczyną. - odparłam szybko, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z moim chłopakiem.
-Przykro mi, nie mogę udzielać informacji obcym. - posłała mi wymuszony, sztuczny uśmiech, przez co podniosła mi ciśnienie.
-Na miłość Boską! Jakim obcym? Jestem jego dziewczyną! - podniosłam lekko głos, lecz kobieta nawet nie raczyła na mnie spojrzeć. - Ugh, sama sobie poradzę. - warknęłam, po czym skierowałam się w stronę schodów.
Weszłyśmy razem z Abby na pierwsze piętro, rozglądając się w poszukiwaniu lekarza, czy kogoś z personelu. Nagle moim oczom rzuciło się dwóch mężczyzn w mundurach policyjnych. Wymieniłyśmy z Abby znaczące spojrzenia, po czym ruszyłyśmy w tym samym kierunku.
-Na razie to wszystko, Mahone. Poczekamy jeszcze na wyniki krwi twojej i Biebera. - rzucił oficer, po czym oboje odeszli, ukazując nam siedzącego na krześle Austina, z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Austin, co się dzieje? - spytałam natychmiast, zwracając przy tym uwagę bruneta.
-To nie miało tak być... - westchnął, ciągnąc za włosy.
Abby usiadła koło niego, kładąc swoją dłoń na zabandażowanym ramieniu chłopaka.
-Co się stało? - ponowiła moje pytanie.
-Justin miał wypadek samochodowy... - szepnął, ponownie spuszczając głowę.
W tym momencie moje serce zatrzymało się, żeby zaraz zacząć bić dwa razy szybciej.
-J-ja-jaki wypadek? - wyszeptałam, czując, że pod moimi powiekami zbierają się tony łez, proszące o wydostanie się na światło dzienne.
-Mieliśmy się ścigać na torze na obrzeżach miasta. Zawsze urządzaliśmy tam wyścigi. - powiedział, a moje serce podskoczył mi do gardła.
-Przecież wy byliście kompletnie pijani... - wyszeptałam, czując, że mój głos jest na skraju załamania się.
-No właśnie... - dodał brunet.
Nagle z pokoju lekarskiego wyszła jakaś pielęgniarka, idąc w naszą stronę.
-Muszę przekazać wasze wyniki policji. - zwróciła się do Austina. - Zarówno w twojej krwi jak i tego chłopaka wykryliśmy obecność narkotyków. - mój wzrok momentalnie wylądował na Austinie. - A on ma dodatkowo ponad dwa promile alkoholu. - dodała,po czym odwróciła się na pięcie.
-Pani doktor, co z nim? - zatrzymałam ją,podbiegając do kobiety.
-Jesteś jego dziewczyną? - spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Przytaknęłam głową, bojąc się tego, co miałam za chwilę usłyszeć. - Przykro mi. Jego stan jest krytyczny...- powiedziała, po czym odeszła, zostawiając mnie tam całkowicie roztrzęsioną.
-Jak krytyczny...? Jak jego stan jest krytyczny? O czym ona mówi, do jasnej cholery!? - wrzasnęłam, czując, jak robi mi się słabo.
-Majka, oni nie dają mu żadnych szans... - wyszeptał Austin, unikając mojego wzroku.
I w tym momencie poczułam, jak obraz przed moimi oczami zaczyna się rozmazywać. Nogi zrobiły się jak z waty, całkowicie odmawiając posłuszeństwa. Po chwili poczułam tylko parę silnych ramion, powstrzymujących mnie przed upadkiem, a potem jedynie ciemność...
***
Podniosłam powoli powieki, przykładając dłoń do czoła. Zamrugałam parę razy oczami, przyzwyczajając się do jasnego światła, panującego w pomieszczeniu. Podniosłam się do pozycji siedzącej, rozglądając się po pokoju.
Nagle do mojej głowy powróciły ostatnie słowa Austina. Wtedy wszystko do mnie dotarło...
Momentalnie zerwałam się z łóżka i pomimo mocnych zawrotów głowy, wybiegłam na korytarz, nie zważając na głośne krzyki lekarza. Zobaczyłam Austina z Abby oraz rodziców Justina, siedzących na plastikowych krzesełkach.
-Musisz z powrotem się położyć, bo zaraz ponownie zemdlejesz. - powiedział lekarz wychodząc na korytarz. Wzrok wszystkich spoczął na mnie, lecz dla mnie nie liczyło się teraz nic, poza Justinem.
-Nie mam zamiaru teraz leżeć. A pan nie powinien zajmować się mną, tylko Justinem. - wybuchnęłam głośnym płaczem. Natychmiast poczułam, jak Abby wtula mnie w swoje ciało. Objęłam ją rękoma w pasie i ułożyłam głowę w zagłębieniu jej szyi. Spod moich powiek wylewały się litry łez, których nie potrafiłam zatrzymać. Myśl, że Justin leży teraz podpięty do tych wszystkich maszyn, walcząc o życie, sprawiała, że całe moje życie traciło powoli sens.
Ale nie mogłam się poddać. Musiałam wierzyć, że mu się uda. Jest silny i nie da się pokonać...
Przypomniały mi się ostatnie słowa, które do mnie wypowiedział.
"Kocham cię, kotuś..."
Wspomnienia wywołały u mnie nową porcję łez. Jeszcze parę godzin temu leżałam wtulona w jego ciepłe ciało. Jeszcze parę godzin temu kochałam się z nim. Jeszcze parę godzin temu byłam po prostu najszczęśliwszym człowiekiem na świecie...
Usiadłam na krześle, podciągając nogi do klatki piersiowej. Objęłam je ramionami, ukrywając twarz. Z moich oczu nadal leciały gorzkie łzy, świadczące o moim smutku, żalu i totalnej bezsilności.
-Maja, dziecko, nie płacz, proszę. - wyszeptała mama Justina, która usiadła zaraz koło mnie.
-Przepraszam... - wychlipałam. - Nie potrafię... - dodałam, czując nową porcję łez, gromadzącą się pod moimi powiekami.
Spojrzałam załzawionymi oczami na drzwi, za którymi lekarze starali się uratować Justina.
Wiecie, jakie to uczucie, siedzieć parę metrów od swojego umierającego chłopaka i nie móc nic zrobić?
Okropne uczucie...
Czułam się tak bezsilna, jak jeszcze nigdy. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyrwie się z mojej piersi i żadne uspokajające słowa nie mogły tego zmienić.
Usłyszałam, że ktoś kuca przede mną, więc podniosłam powoli głowę. Wierzchem dłoni wytarłam łzy, spoglądając na zatroskanego Austina.
-On jest silny. Nie podda się. Będzie walczył do ostatniej sekundy dla ciebie. Nie zostawi cię... - powiedział, patrząc prosto w moje oczy. - On cię kocha jak jakiś psychol. Chwilę przed wypadkiem darł się wniebogłosy, jak bardzo cię kocha i że zaraz oszaleje. To nie jest normalne... - zaśmiał się cicho, przez co i na moich ustach pojawił się cień uśmiechu. - Za dużo dla niego znaczysz, żeby mógł cię tak po prostu opuścić. - dodał, posyłając mi ciepły uśmiech, a następnie wstał i usiadł na krześle.
Nagle z sali wybiegła jakaś pielęgniarka, znikając za drzwiami pokoju lekarskiego.
-Doktorze! Przestał oddychać! Puls słabnie! -krzyknęła, a po chwili razem z lekarzem wybiegła z pomieszczenia.
Nie czekając dłużej, zerwałam się z miejsca i udałam się za nimi. Popchnęłam pierwsze drzwi, wchodząc do środka. Przede mną były jeszcze drugie, tyle że szklane, przez które wszystko mogłam zobaczyć.
Z moich oczu ponownie wypłynęły litry łez, kiedy zobaczyłam Justina...
Chłopak leżał, nie ruszał się, nie oddychał, nie dawał żadnych, nawet najmniejszych oznak życia.
-Praca serca zanika! - krzyknęła pielęgniarka.
A ja w dalszym ciągu stałam tam i patrzyłam, jak najważniejsza dla mnie osoba na świecie umiera...
-Hej laleczki. Możemy się przyłączyć? - szatyn posłał mi swój olśniewający uśmiech.
-Jasne, że tak. - odparłam z uśmiechem.
Podeszłam do kajaku i chciałam wyciągnąć go na brzeg, jednak chłopak mnie uprzedził.
-Czekaj, czekaj, kotuś. Nie przemęczaj się. - złapał kajak i wyciągnął go na trawę...
Już wtedy poczułam, że nasze drogi nie rozejdą się po tym jednym spotkaniu...
Zatkało mnie, kiedy w progu zobaczyłam Justina i Austina.
-Siema, nie wiedziałem, że z was takie niegrzeczne dziewczynki. - szatyn popatrzył znacząco na nasze sukienki oraz drinki w dłoniach.
-Dużo rzeczy o nas nie wiesz. - posłałam mu łobuzerski uśmiech.
***
Chłopak ułożył dłonie na mojej talii i przyciągnął do siebie. Zawiesiłam mu ręce na szyi, patrząc prosto w oczy. Zaczęliśmy powoli poruszać się w rytm muzyki, skupiając się jedynie na sobie, jakby wszystko inne nie miało znaczenia...
Ten dzień był w pewnym sensie magiczny. Ten taniec i to, co utworzyło się między nami...
Niesamowite...
Nasza znajomość zaczęła się rozwijać podczas wyjazdu nad jezioro...
-Chłopcy, to jest Maja. Maju, to nasz syn Au...
-Znamy się. - przerwał jej chłopak.
Podniosłam wzrok, na dźwięk dobrze znanego mi głosu. Przede mną stali Justin i Austin.
-Tak? - moja mama uniosła brwi. - To wspaniale. - uśmiechnęła się do nas.
-W takim razie idziemy do recepcji. - rzuciła do nas mama Austina, po czym wyszli, zostawiając nas samych.
Podeszłam do wolnego łóżka i rozłożyłam się na nim.
-Co za spotkanie... - szatyn posłał mi łobuzerski uśmieszek, siadając koło mnie.
***
Szliśmy leśną ścieżką, słuchając śpiewu świerszczy. Skręciliśmy w boczną dróżkę, prowadzącą na polanę, oświetlaną jedynie blaskiem księżyca. Usiedliśmy na mokrej od rosy trawie, niepewnie spoglądając na siebie.
-Mogę ci zadać pytanie? - odezwał się chłopak, po dłuższej chwili ciszy.
-Oczywiście. - posłałam mu zachęcający uśmiech.
-Co byś zrobiła, gdybym cię teraz pocałował...?
Tak. Nasz pierwszy pocałunek był cholernie niesamowity i cudowny. Taki... taki nierealny. Jak z jakiejś bajki...
Potem wszystko potoczyło się stosunkowo szybko...
Chłopak złapał mnie boleśnie za włosy i szarpnął tak, że upadłam przed nim na kolana.
-Twoje ostatnie słowa, kochanie... - przybliżył się do mnie i ostatni raz pocałował moją szyję, przez co po moim ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze.
-Kocham cię, Justin... - wyszeptałam, spuszczając głowę...
Następnie wyjazd, wspólna ucieczka, obrona przed wrogami i pewien mały hotel przy głównej drodze...
Wiedziałam, że muszę go teraz przycisnąć. Muszę poznać prawdę.
-Dlaczego to dla mnie robisz? - spytałam cicho, bojąc się jego reakcji.
-Nie mogę patrzeć, jak cierpisz. - odparł, unikając mojego wzroku.
-Ale dlaczego? - dalej drążyłam temat.
Szatyn wziął głęboki oddech, ciągnąc za końcówki swoich włosów.
-Bo cię, kurwa, kocham! - krzyknął, opadając koło mnie na łóżko...
Potem było cudownie, do czasu, kiedy Dylan próbował mnie zgwałcić. Uciekliśmy, wróciliśmy do domu i...
-Maja... - jęknął cicho chłopak. - Jeśli teraz tego nie przerwiemy, nie będę w stanie się kontrolować.
-W takim razie, nie przerywajmy. - odparłam, przygryzając lekko dolną wargę. Sunęłam delikatnie dłońmi po jego nagim torsie, badając delikatną powierzchnię jego skóry.
-Na pewno tego chcesz, skarbie? - spytał, patrząc prosto w moje czekoladowe tęczówki.
-Tak, na pewno. - odparłam, łącząc nasze usta w cholernie namiętnym pocałunku.
***
-Justin... - wyjęczałam. - Potrzebuję cię we mnie...
-A co, jeśli zrobię ci krzywdę? - spytał z troską, gładząc moją skórę.
-Nie zrobisz... - mruknęłam cicho.
Chłopak uniósł mnie na wysokość swoich bioder, a następnie wszedł we mnie gwałtownie, rozsyłając po całym moim ciele nową falę podniecenia.
Położyłam rękę na sercu, czując ciężkie łzy, spływające po moich policzkach.
-Dajcie większą dawkę! - krzyknął jeden z lekarzy, a ja w dalszym ciągu stałam tam i wpatrywałam się w nieruchome ciało mojego anioła.
-Tak cię kocham, skarbie... - szepnęłam. - Proszę cię, wróć do mnie. Moje małe serduszko bije tylko dla ciebie...
Nagle lekarze zatrzymali wszystkie swoje działania, patrząc ze smutkiem w oczach na szatyna. Niegdyś falowana linia, ukazująca bicie serca, zmieniła się w prostą.
-Straciliśmy go... - powiedział jeden z lekarzy, po czym odszedł, zostawiając ciało chłopaka...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani!!!
Oto mój pierwszy prezent świąteczny ;-*
Przerażeni? To dobrze, ale nie martwcie się.
To by było zbyt proste...
Drugim prezentem jest zwiastun naszego opowiadania, wykonany przez cudowną Kadu;* z http://creative-trailers.blogspot.com.
I trzecim, takim mini prezentem (takim samym, jak na my-heaven) jest prolog mojego trzeciego opowiadania, które za jakiś czas mam zamiar zacząć publikować (za jakiś czas znaczy kiedy skończę to).
Najpierw słońce, kwiaty, tęcza i pełno uśmiechów dookoła. Z czasem przerodziły się jednak w ból, strach, rozpacz i nieustanną walkę o przetrwanie. Gdy zgaśnie światło, a świat pogrążony zostanie w mroku, wszyscy stracą nadzieję - jedyne, co im pozostało. W blasku cierpienia, krzyków i łez są również oni. Jedynie w nich pali się malutki płomień nadziei, który z każdym kolejnym dniem gaśnie, niczym świeczka ustawiona na silnym wietrze.
Mogło być pięknie. Mogło być kolorowo, lecz tylko na początku. Następnie nadeszło to, czego nikt się nie spodziewał, czego nikt nie mógł przewidzieć.
Z każdą godziną coraz więcej wylanych łez. Z każdą minutą coraz więcej martwych ciał. Z każdą sekundą coraz bliżej końca, który był początkiem czegoś nowego...
Mogło być pięknie. Mogło być kolorowo, lecz tylko na początku. Następnie nadeszło to, czego nikt się nie spodziewał, czego nikt nie mógł przewidzieć.
Z każdą godziną coraz więcej wylanych łez. Z każdą minutą coraz więcej martwych ciał. Z każdą sekundą coraz bliżej końca, który był początkiem czegoś nowego...
Co o nim sądzicie...? (opowiadanie oczywiście będzie o Justinie)
Dziękuję Wam za wszystko i chciałabym Wam życzyć cudownych świąt Bożego Narodzenia, dużo uśmiechu, spełnienia marzeń i wszystkiego, co tylko sobie wymarzycie... ;-*
Kocham Was ;-*
Wpadajcie na mojego aska :
Ps. Chciałam również polecić dwa wspaniale zapowiadające się blogi:
http://troska-przeciwko-ignorancji.blogspot.com/
Ps2. Macie już bilety na Believe? Ja właśnie kupiłam i już się nie mogę doczekać!!!
Zrbcie mi prezent na święta i skomentujcie rozdział ;-*
Ps2. Macie już bilety na Believe? Ja właśnie kupiłam i już się nie mogę doczekać!!!
Zrbcie mi prezent na święta i skomentujcie rozdział ;-*
O boże
OdpowiedzUsuńZawału przez Ciebie dostanę! :-D
Prolog świetny :-)
o matko zatkało mnie. zakończenie genialne o mało mi serducho nie stanęło. czekam na następne<3 już się nie mogę doczekać
OdpowiedzUsuńSuper rozdział.Nie mogę doczekać się następnego mam nadzieje że jednak przeżyje.Życze również Wesołych Świąt
OdpowiedzUsuńTo chyba najlepsza Twoja notka do tej pory! Dynamiczna akcja, wszystko super! Masz dobre pióro, pisz, pisz! Z tymi poprawkami, które Ci narzuciłam tekst wygląda o NIEBO lepiej. Nie wyczaiłam żadnych błędów - na plus. Napisałabym coś więcej, ale muszę iść. Wigilia, te sprawy. Pewnie i tak nic nie zjem, chociaż! Ciasta nie odmówię. Wesołych świąt!
OdpowiedzUsuńA no jeszcze, dziękuję za taką reklamę! Wchodzę sobie na bloga a tu tyle wejść :*
Uszanowanko, Nana!
Jejciu nie rób mi tego! Nie uśmiercaj go! Kocham twoje opowiadanie...
OdpowiedzUsuńCzekam nn <3
heartbreaker-justinandmelanie.blogspot.com
Nie uśmiercaj go, nie łam mi serca, proszę <3 On musi żyć, musi być happy end :D
OdpowiedzUsuńJesu juz nie moge sie doczekac ale tak bardzo mi szkoda tego ze za niedlugo bd musiala porzegnac sie z tym opowiadaniem :/ jeden plus to taki ze napewno jeszcze do niego wroce i rzeczytam od oczatku :*** ( przepraszam za bledy jestem na tel :/)
OdpowiedzUsuńchcesz żebym ja przez Ciebie zawału dostała? Jak czytałam ten rozdział to w niektórych momentach serce mi stanęło :( Kurde nie kończ tak tego błagam Cię.
OdpowiedzUsuń/czytelniczkaa
OMG właśnie w tym momencie oskarżam cię, bo dostałam zawału ! Ty chyba lubisz tak nas straszyć :D No ej, ale on nie może umrzeć, bo nie będzie fabuły noo ! A zresztą, jeszcze tyle może się dziać. xd Tak straaasznie mi się podoba ! Jeden z najlepszych twoich rozdziałów !!! <3 Hahahaha i jeszcze raz życzę tobie szczęśliwych i spokojnych świąt oraz zajebistego sylwestra ! ;*
OdpowiedzUsuńOMG
OdpowiedzUsuńnie spodziewałam się tego
mam nadzieje że wyjdzie z tego
juz nie moge sie doczekać następnego rozdziału
Wielkie podziękowania dla tego wspaniałego człowieka o imieniu Dr. Agbazara, wielki rzucający, który przywraca radość z pomocy w przywróceniu mojego kochanka, który oderwał się ode mnie cztery miesiące temu, ale teraz, z pomocą dr. Agbazara, wielka miłość, rzuca zaklęcia. Dzięki mu. Możesz również poprosić go o pomoc, gdy będziesz go potrzebować w trudnych czasach: ( agbazara@gmail.com ) lub WhatsApp ( +2348104102662 )
OdpowiedzUsuń