sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 5...

 Siedziałem w domu z Austinem.Moi rodzice wyjechali,więc musiałem zająć się rodzeństwem.Włączyłem im bajki w telewizji,a sam poszedłem do drugiego pokoju,aby pogadać z kumplem.Mieliśmy bowiem mały kłopot.
-No i co zrobimy stary.Przecież nie zostawimy ich samych.-zaczął Austin.
Wiedzieliśmy o tym dobrze,lecz nie mogliśmy przełożyć zaplanowanego już od dawna spotkania z klientem.
-Nie ma wyjścia.Bierzemy ich ze sobą.Może nie skapną się,o co chodzi.-odpowiedziałem po krótkim namyśle
-No to postanowione.Musimy się już zbierać.
Poszliśmy do salonu.Ja wziąłem Jaxona,a Austin Jazzy na ręce i skierowaliśmy się do samochodu.Przypięliśmy dzieciaki i sami zajęliśmy miejsca.Po jakiś dziesięciu minutach byliśmy już w umówionym miejscu,czyli w starej zajezdni na obrzeżach miasta.
-Justin,po co tu przyjechaliśmy?-zapytała mnie Jazzy.
-Muszę tylko oddać coś koledze i wracamy.
Na nasze szczęście,nie zadawała już więcej pytań.
Wysiedliśmy z Austinem z samochodu,lecz on stanął przy masce,nie poszedł dalej.Zawsze na spotkania chodziliśmy we dwóch,w razie gdyby klientom zachciało się oszukiwać.Podszedłem do chłopaka z którym byłem umówiony.
-No Bieber…widzę,że z rodzeństwem przyjechałeś.Ile ma ta mała księżniczka? 4,5 lat? Szybko zaczyna…
-Lepiej się zamknij i bierz towar,bo nie ręczę za siebie...
-Spokojnie,już mnie tu nie ma.-zaśmiał się drwiąco.A tak w ogóle,Chris się nie zorientował ?
-Nie i tak ma zostać,mój drogi...-wysyczałem przez zaciśnięte zęby głosem pełnym jadu.
-Ale ty dzisiaj nerwowy...-odparł chłopak,a na jego ustach pojawił się blady uśmieszek.
-Przez...-zacząłem i skinąłem głową w stronę samochodu,w którym siedziało moje rodzeństwo.
-No spoko.Mam nadzieję,że następnym razem utniemy sobie miłą pogawędkę...-puścił do mnie oczko  i zniknął za rogiem budynku,a ja szybkim krokiem wróciłem do samochodu.Koleś jest nie do wytrzymania.To że jest gejem nie zmienia faktu,że ja nie jestem.Ciągle robi sobie nadzieje...
Wymieniliśmy z Austinem znaczące spojrzenia,spoglądając na Jazzy,która zdawała się rozumieć całą sytuację.Na szczęście o nic nie pytała,więc ruszyliśmy.Po drodze odwiozłem Austina do domu,a Jaxona do kolegi.Zostaliśmy z Jazzy sami.Posadziłem ją z przodu w samochodzie i zacząłem rozmowę:
-Słuchaj mała.Wiem,że zastanawiasz się,co miała oznaczać cała ta sytuacja.Przepraszam ale nie mogę ci powiedzieć,wyłącznie ze względu na twoje bezpieczeństwo.Mam tylko do ciebie prośbę.Nie mów nikomu o tym,co widziałaś,dobrze?
Dziewczynka bez słowa pokiwała głową.
-Justin,włącz radio.-powiedziała po chwili,po czym poznałem,że nie będzie zastanawiać się już nad minionymi wydarzeniami.Tak jak nakazała Jazzy,włączyłem radio,a zaraz po tym wysłałem SMS-a do Austina,żeby przekazać,że wyjaśniłem wszystko z siostrą.
Dojechaliśmy do domu po kilku minutach.Jazzy zaciągnęła mnie do swojego pokoju i chciała,żebym pobawił się z nią lalkami.Zgodziłem się,ponieważ wiedziałem,że i tak nie dałaby mi spokoju.
-Dzień dobry pani Jadziu.Czy zechce przyjść pani do mnie na herbatkę?-zaczęła moja siostrzyczka.
-Naturalnie,że tak.
-A ile pani słodzi?
-Dwie łyżeczki,proszę.Co u pani słychać?
-U mnie wszystko w po…-nagle urwała i zsunęła się z krzesełka na podłogę.
Z początku myślałem,że sobie żartuje,lecz gdy zobaczyłem,że się nie rusza,wpadłem w panikę.
-Jazzy! Co ci jest ???-zacząłem się drzeć.Gdy nadal się nie ruszała,podniosłem ją szybko,lecz ostrożnie i zaniosłem do swojego samochodu.Od razu skierowałem się do szpitala.Wniosłem ją na rękach do środka.Byłem cały roztrzęsiony.Bałem się jak cholera.Nie miałem pojęcia co się dzieje.W głowie układałem najczarniejsze scenariusze.Co się dzieje z moją małą księżniczką.Chyba zaraz zwariuję.Co się dzieje ???-Moja siostra straciła przytomność.Zróbcie coś do cholery.-prawie wykrzyczałem do jednej z pielęgniarek.Kobieta pokierowała mnie do jednej z sali i kazała położyć Jazzy na łóżku.
-Powiedz teraz co się stało.Tylko się uspokój.
-Jak mam się uspokoić?!?!
-Chociaż się postaraj i opowiedz mi wszystko.
-No więc,bawiłem się z małą lalkami…i nagle spadła z krzesła na którym siedziała.Nie reagowała,jak do niej mówiłem,to od razu przywiozłem ją tutaj…
Pielęgniarka zapisała wszystko,a po chwili do sali wszedł lekarz.
-Czy siostra na coś choruje?-zapytał
-Nie.-odparłem krótko.
Po chwili zabrali nadal nieprzytomną Jazzy na jakieś badania.To było okropne uczucie.Widzieć,jak zabierają gdzieś twoją siostrę,która nie daje znaków życia…
-Niech pan poczeka na korytarzu.-usłyszałem głos kobiety.-Może podać panu środki uspakajające?
-Nie trzeba,dziękuję.-odpowiedziałem.Starałem się,żeby mój głos nie zadrżał,lecz nie wiem czy mi się to udało.Zresztą,było mi wszystko jedno.Teraz najważniejsza była Jazzy.
Postanowiłem jednak zadzwonić do Austina.
-Stary,nie wiem co teraz robisz,ale rzuć wszystko i odbierz Jaxona od kolegi,a potem przyjedź do szpitala dziecięcego.
-No jasne,ale co się stało?
-Teraz nie jestem w stanie rozmawiać.Opowiem ci jak przyjedziesz.-po tych słowach rozłączyłem się,nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
Zdecydowałem się również poinformować o tym rodziców.Nie chciałem dzwonić,więc wysłałem tylko SMS-a.
„Przyjeżdżajcie szybko.Jazzy jest w szpitalu.Robią jej jakieś badanie.Jest nieprzytomna.Nie wiem co się dzieje…”
Wysłałem wiadomość i wyłączyłem telefon,bo wiedziałem,że zaraz zaczęłyby się telefony.
Usiadłem na krześle i czekałem.Czekałem i czekałem,aż wreszcie się czegoś dowiem.
Nagle na korytarz wpadł Austin z Jaxonem na rękach.
Co jak co,ale przyjaciela mam wspaniałego.Zawsze mogę na niego liczyć.I za to go kocham,jak brata.
-Stary co jest grane?
Opowiedziałem mu wszystko.Austin posadził młodego na krzesełku.Po paru minutach Jaxon zasnął,a my nadal czekaliśmy w milczeniu.Widziałem,że mój kumpel niepokoi się tak,jak ja.Był jedynakiem,a Jazzy była dla niego jak młodsza siostra.Był wobec niej bardzo opiekuńczy,kochał ją.Naraz z drzwi gabinetu
wyszedł lekarz,z miną,która zapowiadała najgorsze…
-Przykro mi.Pana siostra …ma raka szpiku kostnego.Pana siostra…choruje na białaczkę.
W tym momencie załamał się cały mój świat.Lekarz wyszedł,a ja…rozpłakałem się jak małe dziecko.Nie potrafiłem się opanować.Łzy spływały po moich policzkach,a ja nie potrafiłem ich powstrzymać.Nie chciałem.Kontem oka zerknąłem na Austina,który…miał w oczach łzy.Starał się je zamaskować,ale ja znałem go lepiej niż on sam siebie.Po jakiś dziesięciu minutach zacząłem się powoli uspokajać.W tym momencie do szpitala wparowali moi rodzice.Byli przestraszeni,a gdy moja mama spojrzała na nas,na mnie i na Austina ,zaczęła płakać.Sama jeszcze nie wiedziała dlaczego,ale to był impuls.
-Justin,co się stało.Wiesz już coś?-zapytał mój tata.
-Ona…ona jest…jest chora…na białaczkę.-wydusiłem przez łzy i znów zakryłem twarz w dłoniach.
Po chwili z sali znowu wyszedł lekarz.
-Państwo są rodzicami,tak? Życie państwa córki nie jest na razie zagrożone,lecz konieczna będzie operacja.Przeszczep szpiku kostnego.Któryś z braci Jazzy musi oddać szpik.
-Ja!-krzyknąłem,zanim lekarz zdążył dokończyć.
-Jest pan pełnoletni?
-Tak.
-W takim razie zapraszam za mną.
-Ale…-zaczęła mama,lecz nie dane było jej skończyć.
-Nie ma żadnego „ale”.Im szybciej,tym lepiej.-krzyknąłem do niej,odchodząc za lekarzem.
Po jakimś czasie wróciłem do swoich bliskich.Byłem już bardziej opanowany.Największe wraże zrobił na mnie Austin,który cały czas siedział w jednym miejscu.Musiało mu naprawdę zależeć.Usiadłem koło niego.Po paru minutach z drzwi gabinetu wyszedł lekarz z niesamowicie zdziwioną miną.
-Czy mogę państwa prosić do siebie.-powiedział.
-Austin,synku,zostań proszę z Jaxonem.-poprosiła moja mama.
-Oczywiście.-odpowiedział szybko.
Weszliśmy do pokoju za doktorem,który od razu przeszedł do rzeczy.
-Powiem wprost.DNA Justina nie jest w najmniejszej części zgodne z DNA Jazzy.To może oznaczać tylko jedno…
Moi rodzice spuścili głowy,a ja stałem ogłupiały,otępiały.Nie miałem pojęcia,o co chodzi…
-Ale mamo,tato,jak to?-zapytałem w końcu.
-Synku…-zaczęła moja mama,z nowymi łzami w oczach-chcieliśmy ci powiedzieć,ale nie wiedzieliśmy jak…
***
Niespodziewane informacje spadają na nas bez żadnej zapowiedzi.Uderzają w nas,przygniatając swoim ciężarem.Wielu ludzi załamuje się psychicznie,wpadają w depresję.Czy ten chłopak poradzi sobie z problemem,który spadł na jego barki ? Może...A poradzi sobie z następnymi...? 100 razy poważniejszymi...? 
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hejka Kochani !
Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy...?
Od razu chciałam Was poinformować,że nie wiem czy uda mi się dodać jutro kolejny rozdział,ponieważ cały dzień spędzę w podróży...W razie czego,zajrzyjcie późnym wieczorem,może się pojawi...
Chciałam serdecznie podziękować za komentarze,a zwłaszcza osobie z nickiem believe...
Jestem Ci ogromnie wdzięczna za te słowa...I możesz być pewna,że nie przerwę tego opowiadania,ponieważ najbardziej zależy mi na końcówce...
Proszę Was o szczerą opinie,co sądzicie o rozdziale,bądź opowiadaniu.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Jeśli macie jakiekolwiek pytania,serdecznie zapraszam...
Kocham Was i do następnego...;-*
Ps.Zapraszam Was również do reklamowania swoich blogów w zakładce SPAM.
Wkrótce utworzę stronę z blogami-opowiadaniami,które ja czytam...a jest ich sporo...

4 komentarze:

  1. Powiem Ci, że rozdział jest smutny ale jednocześnie bardzo dobry. Nie mogę sobie wyobrazić większych problemów. Ale jak się domyślam to na pewno są.
    Jak gorsze co możemy być to strata ukochanej osoby.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo nie ma za co ;* Od tego jestem, żeby pisać prawdę ;) Kurczę! Zaimponowałaś mi tymi pomysłami ;p Najpierw Jazzy mdleje,a później okazuję się, że tak naprawdę nie jest siostrą Justina ;o Masz mnóstwo pomysłów i je wykorzystujesz! Brawo <3 Jestem na milion procent przekonana, że jeszcze nie jednym nas zaskoczysz ;) Strasznie podobają mi się te końcówki, kiedy są te przemyślenia i pytania *_* Cudo! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział dość smutny , a końcówka bardzo zaskakująca . Ale podoba mi się co raz bardziej :*

    OdpowiedzUsuń
  4. zastanawia mnie tylko jedno gdzie podział się rozdział 4 ?

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad...To dużo dla mnie znaczy...